Pożar wybuchł nad ranem, tuż po świętach, w poniedziałek (27 grudnia). Paliło się mieszkanie na drugim piętrze w oficynie przy ul. Śląskiej w Szczecinie. Na szczęście nikt nie doznał fizycznych obrażeń. Ale jedna rodzina straciła w nim niemal cały dobytek. Do swojego mieszkania obecnie wrócić nie może. Do tej pory nie dostała nawet lokalu zastępczego. Druga rodzina teoretycznie może wrócić, ale się boi o swoje bezpieczeństwo i zdrowie.
Trwa ustalanie przyczyn pożaru. Lokatorzy twierdzą, że najbardziej prawdopodobna to zwarcie w – jak mówią – starej i zaniedbanej instalacji elektrycznej. Zarząd Budynków i Lokali Komunalnych w Szczecinie odpowiada, że to „daleko idące sugestie” i dodaje, że tę przyczynę ustala biegły powołany przez prokuraturę.
Mieszkańcy przyznają, że dogrzewali się farelkami.
– Nie można inaczej w mroźne dni – mówi pani Nikola zajmująca mieszkanie położone nad tym, w którym doszło do pożaru. – Piec kaflowy nie ogrzeje w wystarczającym stopniu pomieszczeń, bo to mieszkania zimne i zawilgocone. Wszyscy się dogrzewamy. A instalacja elektryczna w tej kamienicy już od dawna była awaryjna. Było to zgłaszane do ZBiLK-u.
Lokal, w którym wybuchł pożar, został wyremontowany pod koniec 2017 roku, a po nim sporządzone zostały protokoły badań instalacji; obowiązkowy 5-letni przegląd instalacji robiony był w 2019 r. i nie było do niej żadnych uwag – poinformował nas Tomasz Klek, rzecznik prasowy miasta ds. mieszkalnictwa.
– W okresie od stycznia 2018 r. do teraz ZBiLK nie otrzymywał informacji o wadliwych instalacjach elektrycznych w lokalach – dodaje rzecznik. – ZBiLK dokonywał kilkakrotne naprawy zgłaszanych awarii w częściach wspólnych, m.in. oświetlenia w piwnicy, wymiany włączników na klatce schodowej.
Pierwsze podejrzenia co do przyczyny pożaru wiązały się właśnie z elektrycznym piecykiem.
– Niemożliwe, żeby od tak małego urządzenia powstał od razu tak duży pożar – mówi pani Katarzyna z mieszkania, w którym pojawił się ogień. – Za to widzieliśmy, że iskry szły z gniazdek elektrycznych.
Przyczyna jest więc jeszcze ustalana. Ale lokatorzy już teraz potrzebują pomocy. Przede wszystkim rodzina pani Katarzyny – to siedem osób, w tym pięcioro dzieci.
– Zostali bez niczego – mówi sąsiadka. – Żadnych własnych ciuchów, żadnych sprzętów teraz nie mają. A ZBiLK nawet nie zapewnił im jakiegoś mieszkania tymczasowego. Gdzie taka duża rodzina znajdzie schronienie?
Rodzina ze spalonego mieszkania rzeczywiście ma ogromny problem. Od kilku dni się tuła – najpierw zamieszkali u mamy pani Katarzyny.
– Ale mama mieszka na 20 metrach kwadratowych, w lokalu TBS i do tego musi już go opuścić – mówi kobieta. – Przeniosłam się więc do siostry, do jej mieszkania socjalnego, więc też nie ma tam warunków. A na tymczasowe mieszkanie od miasta mam czekać co najmniej dwa tygodnie, mają jakieś dla nas wyremontować. Tak naprawdę nie wiem, co będzie dalej.
ZBiLK potwierdza tylko, że szuka mieszkania dla rodziny ze spalonego lokalu.
– ZBiLK pilnie poszukuje mieszkania adekwatnego do potrzeb tak licznej rodziny i ich problemów – odpowiada nam Tomasz Klek.
Jeszcze bardziej skomplikowana jest sytuacja lokatorów z mieszkania położonego nad tym, w którym doszło do pożaru. Ci boją się do niego wrócić. Pani Nikola i dwoje jej dzieci korzystają z życzliwości przyjaciela, który użyczył im swojego lokalu. To jednak rozwiązanie na krótko.
– W naszym mieszkaniu teraz śmierdzi, w całej kamienicy jest jeszcze większa wilgoć i nie jestem pewna, czy jest tam bezpiecznie – mówi pani Nikola. – Przecież w mieszkaniu niżej ogień uszkodził sufit i być może także strop. A instalacja elektryczna wciąż może być groźna.
ZBiLK przyznaje, że w mieszkaniu, w którym był pożar, zostały uszkodzone deski stropowe, ale zapewnia, że nie ma to wpływu na bezpieczeństwo w innych lokalach.
– Deski stropowe w spalonym lokalu są uszkodzone tylko w jednym miejscu na powierzchni ok. 20/20 cm – bez wpływu na bezpieczeństwo całego budynku – informuje Tomasz Klek i dodaje, że klatka w dniu pożaru została wysprzątana i umyta, a będzie jeszcze odświeżona.
Pani Nikola jest jednak w wyjątkowo trudnej sytuacji. ZBiLK twierdzi, że kobieta nie ma w ogóle prawa do zajmowanego do tej pory mieszkania.
– Faktyczni najemcy, którym lokal przekazany był jako socjalny, wyprowadzili się jakiś czas temu, zostawiając mieszkanie córce z dwójką dzieci – podaje rzecznik. – Odbyło się to bez uzgodnienia ze ZBiLK-iem. Umowa najmu nie została przedłużona. ZBiLK nie ma podstaw do wskazywania lokalu zastępczego.
Rzecznik także dodaje, że to mieszkanie jest zadłużone. Pani Nikola jednak temu zaprzecza i twierdzi, że jedyne możliwe zaległości mogą wynikać z zaliczkowych rozliczeń za media, w których raz wychodzą nadpłaty, a innym razem niedopłaty.
– Mieszkam tu już tak długo, tak bardzo dbałam o mieszkanie, sama je remontowałam – mówi kobieta. – I gdzie mam pójść z dziećmi? Naprawdę miasto nie ma możliwości zapewnienia bezpiecznego lokalu dla rodziny w tak trudnej sytuacji? Jest tyle pustostanów… ©℗
Agnieszka SPIRYDOWICZ