„Jesteśmy skromną pięcioosobową rodziną i obalamy mit, że pomagać mogą tylko sławni i bogaci. Po prostu, zamiast kupować dzieciom chipsy i colę te pieniądze przeznaczamy na wpisowe biegu, który pomoże bezdomnym zwierzętom" - mówiła Izabela Faleńska, której rodzinna reprezentacja, czyli mąż Rafał oraz psina Bartek, uczestniczyli w niedzielnym "Biegu dla 4 łap". Wielkiej charytatywnej imprezie na rzecz podopiecznych Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Biegi dla pomagania stale zyskują na popularności. Jednak nie każdy charytatywny cel wzbudza tak ogromne zainteresowanie, budzi w ludziach tak wiele pozytywnych emocji i fantastycznie ich motywuje, jak właśnie pomoc zwierzętom w potrzebie. Na to hasło otwiera się morze ludzkich serc, a przy okazji też ich portfele.
- Najważniejsza jest oczywiście pomoc. Ale ludzie biorą udział w naszych biegach także z innych powodów. Dla własnego zdrowia, a też satysfakcji. Dla zabawy i fantastycznej atmosfery, jaka zawsze towarzyszy tym wydarzeniom - komentowała Karolina Winter-Zielińska, prezeska Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Szczecinie i współorganizatorka cyklu ph. "Bieg dla 4 łap". - Poza tym to jedyna impreza sportowa w naszym regionie, w której są mile widziane i aktywnie uczestniczą również psiaki. Do tego otwarta nie tyle dla profesjonalistów, jak dla amatorów. I dystansie, który każdy może pokonać - dosłownie - w dowolnym stylu: od sprintu po marszobieg.
Poza tym to wydarzenie otwarte dla osób w naprawdę każdym wieku. Tyle że tym razem bieg dla tych najmłodszych odbył się w sobotę, a w dwóch turach niedzielnych (z uwagi na obostrzenia sanitarne związane ze stanem epidemii TOZ musiał podzielić zawodników po 150 na każdy bieg - przyp. an) wzięli udział seniorzy - czyli zawodnicy od 8 roku życia.
O ile w pierwszym z nich najmłodszy z ponad 60 uczestników nie miał nawet roku, o tyle najstarszym w niedzielnym - był… 20-letni Bartek, którego psi wiek w przeliczeniu na ludzki to 98 lat.
Bartek na bieg wybrał się z całą rodziną Faleńskich: Izabelą i Rafałem oraz ich dziećmi - Zosią (3 l.) i Franusiem (1 r.).
- Nie ma sensu siedzieć przed telewizorem czy śledzić portale internetowe w telefonie, gdy można rodzinnie spędzić czas na świeżym powietrzu, a przy okazji pomóc innym. Poza tym zawsze lepiej, gdy dzieci od małego uczestniczą w charytatywnym wydarzeniu. Niż gdy tylko o tym im się opowiada - mówiła Izabela Faleńska. - Dlatego bierzemy udział w wielu tego rodzaju imprezach. Ostatnio biegaliśmy dla "Iskierki", a teraz dla skrzywdzonych przez los i ludzi zwierzaków. Przy okazji obalając mit, że pomaganie jest tylko dla sławnych i bogatych. Nie jesteśmy majętni lecz skromnie żyjącą rodziną. Tyle że wolimy nie kupować chipsów i coli lecz tak zaoszczędzone pieniądze przeznaczać na wpisowe biegu. Dzięki temu i zdrowsi jesteśmy, i mamy też satysfakcję ze zrobienia czegoś naprawdę dobrego, dla innych.
Ta rodzina obala jeszcze jeden mit: że dla "uspokojenia sumienia" wystarczy pomóc raz w roku. I to na jednym polu. Na ich prywatnej „ścianie chwały" z wyróżnieniami, dyplomami, medalami i odznaczeniami powoli zaczyna brakować miejsca. Choć to najważniejsze - budzące szczególny podziw i szacunek - należy do pana Rafała. Za dar życia. Czyli odznaka „Honorowy Dawca Krwi - Zasłużony dla Zdrowia Narodu" - swoisty medal za 40 litrów oddanej krwi „RH 0-".
- Dajemy innym to, co możemy - skromnie mówią pp. Faleńscy.
Edyta kocha biegać. Dlatego uczestniczy w wielu sportowych wydarzeniach. Jednak tylko w jednej może uczestniczyć ze swoją Kawą, czyli 3-letnią psiną o rodowodzie tyleż "składaka", ileż podrzutka.
- Dla świetnej atmosfery, bo w biegach organizowanych przez TOZ zawsze uczestniczą fantastyczni ludzie i szczęśliwe psiaki. Również dla wspaniałej świadomości, że się pomaga bezdomnym biedulkom - tłumaczy, dlaczego od ubiegłego roku bierze udział w charytatywnych imprezach na rzecz zwierząt.
Identyczna jest motywacja Joanny Romańskiej. Może tylko bardziej osobista. Jej rodziną - oprócz męża - są wszak Luna i Pimposław. "Córcia" została znaleziona przy drodze, porzucona przez kogoś daleko za miastem. Natomiast „synuś" to miłość od pierwszego wejrzenia ze schroniska, czyli jeden z piątki maluchów odebranych interwencyjnie przez TOZ od ludzi, którzy zgotowali im piekło na ziemi.
- Gdy pomyślę, że biegnę dla takich, jak moje maluchy, to adrenalina podwójna, endorfin jeszcze więcej, a serce szybciej bije i… rośnie ze szczęścia. Pomaganie zwierzętom to jest to, co wszystkim polecam! - zachęcała p. Joanna.
Daria w niedzielnym "Biegu dla 4 łap" pobiegła sama. Choć w domu - jak przyznawała - czekał na nią jej Dixon. Piękny 3-latek: czarny, podpalany i z białymi końcówkami łap.
- Moja miłość od pierwszego wejrzenia. Niestety, jest zbyt aspołeczny, aby mógł uczestniczyć w takim wydarzeniu. Do tego wszystkiego się boi. To pozostałość traumy, jaka stała się udziałem w dzieciństwie. Razem z piątką rodzeństwa został odebrany interwencyjnie ludziom, którym nigdy nie powinno się powierzać zwierząt - opowiadała Daria, która niezależnie od biegów pomaga również organizacji Viva! ratować konie przed rzezią. - Zanim stał się członkiem mojej rodziny, kupowałam szczeniaki w hodowlach. Dzięki Dixonowi wiem, że psy ze schroniska są wspaniałe, bardzo oddane i zasługują na lepszy los. Gdy zrozumiałam, jak wiele psów jest porzucanych, jak cierpią w pseudohodowlach… Wszystkim powtarzam: adoptuj - nie kupuj!
Daniel pobiegł z Malumą - niespełna półtoraroczną terrierką. Nie pierwszy raz uczestnicząc w wydarzeniach charytatywnych na rzecz zwierząt. Był jednym z tysięcy zwierzolubów, którzy w ubiegłym roku wybiegali TOZobus. W tym roku - od szczytnej idei „Biegu dla 4 łap” na długo odciął go stan epidemii. Ale w tę niedzielę - jak przyznawał - z satysfakcją wreszcie stanął na podium. Do kolekcji dołączając czwarty medal za "bieganie dla pomagania".
- Cały dochód z z wydarzenia przeznaczamy na leki weterynaryjne dla naszych podopiecznych - zapewniała prezeska TOZ. ©℗
Arleta NALEWAJKO
Fot. Mirosław WINCONEK