Ta Wielkanoc na długo pozostanie w naszej pamięci, epidemia zabrała nam bowiem to, co w świątecznym czasie najważniejsze: możliwość pełnego uczestniczenia wpierw w Triduum Paschalnym, potem w eucharystii na cześć zmartwychwstałego Pana Jezusa. Nie było spotkań rodzinnych, świątecznych spacerów po parkach i nadodrzańskich bulwarach, odwiedzin grobów naszych bliskich. Szczególnie trudno było osobom starszym, samotnym i chorym, przy wielu rodzinnych stołach zabrakło tych, na których najbardziej nam zależy. To były święta via komputer, telefon czy tablet. Dosłownie, w każdym znaczeniu. Przez internet kontaktowaliśmy się z rodzinami, nabożeństwa także oglądaliśmy on line.
Wielkanoc w kościołach to czas radości. Tej zabrakło już w przedświąteczną sobotę, święcenie pokarmów "na żywo" odbyło się tylko na Stołczynie oraz w Mierzynie, gdzie kapłani święcili wielkanocne jaja, baranki, babki i kiełbasy z zachowaniem wszystkich obostrzeń - wprost z samochodu. W niedzielę i poniedziałek świątynie były pozamykane, wierni mogli uczestniczyć w mszach świętych w internecie. Liturgię i eucharystię można było przeżywać łącząc się z kanałami szczecińskich dominikanów, transmitowano także nabożeństwa ze szczecińskiej bazyliki. Nie odbyły się bardzo popularne w wielkanocny czas śluby i chrzciny.
Przy świątecznych stołach trudno było o optymizm a w rozmowy z rodzinami przez internetowe komunikatory wkradały się łzy, bo w ten wyjątkowy czas chcemy być razem z bliskimi. Szczególnie trudno było w rodzinach marynarskich. Epidemia spowodowała, że pracujący na statkach nie mogą liczyć na podmiany załóg. Co prawda próbuje to czynić Polska Żegluga Morska, jednak dziś większość marynarzy zatrudniona jest na kontraktach w zagranicznych firmach, które ze sprowadzeniem pływających w różnych rejonach świata mają ogromny problem.
- Jestem przyzwyczajona do braku męża przy świątecznym stole, ale ten kontrakt jest wyjątkowo długi i trudny dla nas wszystkich, bo oboje płyniemy po nieznanym morzu, choć kurs statku, na którym przebywa mąż jest jasno określony - tłumaczy Gabriela M., żona mechanika, którego statek stoi teraz w meksykańskim porcie. - Maż jest w morzu od października, miał zejść w połowie marca, dziś wszystko wskazuje na to, że do domu dotrze dopiero po wygaszeniu epidemii. Za chwilę minie pól roku rozłąki...
Wiele osób zrezygnowało z odwiedzin grobów najbliższych na Cmentarzu Centralnym, choć ten oficjalnie nie został zamknięty, Zakład Usług Komunalnych zarekomendował jedynie nieodwiedzanie nekropolii - Mamy zdyscyplinowane społeczeństwo - mówi pani sprzedająca kwiaty i znicze z punktu na dawnym poligonie. - Ruch w niedzielę był naprawdę niewielki, choć byli i tacy, którzy jasno mówili, że nie wyobrażają sobie tego dnia bez zapalenia znicza na grobie bliskich. Tak jak pani, która w zeszłym tygodniu pochowała męża. Bardzo potrzebowała rozmowy i tych odwiedzin. "Przeskoczyłabym przez płot, bo to święta najtrudniejsze w moim życiu" - tak mi wyznała.
Wielkanocny, wiosenny czas w minionych latach obfitował w rodzinne wyjazdy nad morze. Puste plaże, puste deptaki nadmorskich kurortów, puste hotele i pensjonaty to smutny efekt wybuchu epidemii koronawirusa.
Katarzyna Lipska-Sokołowska
Fot. Marcin Kubera