Rozmowa z Larysą Semenową, która przybyła do Polski z zagrożonego wojną Ługańska na Ukrainie i zamieszkała w Koszalinie
– Przyjechała pani do Polski z grupą uchodźców polskiego pochodzenia, którzy byli ewakuowani z terenów ogarniętych wojną na Ukrainie. Podobno cały dobytek zostawiła pani za wschodnią granicą?
– Wyjechałam tylko z dwiema walizkami. Uciekliśmy z synem przed wojną. W domu została tylko moja mama Zinadija. Gdy niedawno dzwoniłam do niej, to mówiła, że jest spokojnie, bo przez miesiąc nie słychać strzałów.
– Zamierza pani wrócić do Ługańska?
– Pewnie pojadę zobaczyć, jak sytuacja wygląda. Jednak na stałe tam nie zostanę, bo nie chcę żyć w stanie zagrożenia. Nie widzę przyszłości w Ługańsku. Jestem wdową, mam 17-letniego syna, który uczy się w Liceum Ukraińskim w Górowie.
– Czy sprowadzi pani mamę do Polski?
– Mam takie plany, choć może być problem z uzyskaniem dokumentów, bo mama nie posiada paszportu, żeby móc przekroczyć granicę.
– Po pobycie w ośrodku w Rybakach trafiła pani do Koszalina. Jak się pani tutaj żyje?
– Czuję się bardzo dobrze, bo wszędzie spotykam się z życzliwością i pomocą. Od czerwca mieszkałam w bursie międzyszkolnej. Teraz otrzymałam klucze do ponad 40-metrowego mieszkania na trzecim piętrze w wieżowcu.
Rozmawiał Wiesław Miller
Fot. Wiesław Miller
Cała rozmowa we wtorkowym „Kurierze Szczecińskim” i e-wydaniu z dnia 20 października 2015 r.