Zatrzymali mężczyznę, który może mieć związek z truciem psów w Szczecinie (akt. 1)

Fot. Sylwia Dudek  

To były miesiące ciężkiej, żmudnej pracy kryminalnych. Ale jest efekt, który ucieszył zapewnie nie tylko wszystkich właścicieli psów w Szczecinie. Policja w końcu dopadła mężczyznę, który od kilku lat na miejskich trawnikach, przy blokach, na skwerach i w parkach rozrzucał kawałki kiełbasy z wkładką: gwoździami, wędkarskimi haczykami, z trutką. Tylko niektóre z jego ofiar udało się uratować. Wiele, zbyt wiele, umierało w potwornych męczarniach.

Truciciel psów po raz ostatni dał o sobie znać na Łęknie. W parku przy ul. Ojca Beyzyma - tuż przy siedzibie Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami - rozrzucił jedne z ostatnich kawałków kiełbasy ze śmiertelną wkładką. Cztery dni później, w miniony czwartek, (23 maja) kryminalni z Komendy Miejskiej Policji weszli do jego mieszkania na Niebuszewie i go zakuli w kajdanki.

Truciciel działał od kilku lat, a jego ofiarami padały nie tylko psy, ale również koty. Pierwsze sygnały o zagrożeniu pojawiły się na Gumieńcach, przy blokowisku na ul. Kazimierskiej. Stąd wyruszył dalej, na Szczecin. Sprawca lub sprawcy - jeszcze nie ma na ten temat pewności - działał zarówno w Śródmieściu, jak i na Niebuszewie, Pomorzanach i Łęknie. Podtruwając, raniąc, a też zabijając, gdy pomoc lekarsko-weterynaryjna nie przyszła na czas. Jednak dopiero śmiertelne żniwo wśród psów - jakie zebrał na Pogonie - wywołało lawinę, która ostatecznie doprowadziła do jego zatrzymania.

Po apelu Roberta Wasilewskiego Vel Trzaskowskiego, któremu truciciel odebrał Borysa - berneńskiego psa pasterskiego (pod koniec 2022 r.), poszkodowani właściciele otrutych psów skrzyknęli się w Psi Patrol Szczecin. Z trzech, do dziesięciu, a obecnie 12 osób liczy ta nieformalna grupa. Ostrzegali o trucicielu nie tylko na portalach społecznościowych, ale również akcjami plakatowymi. Pomagali rozpoznać symptomy u jego ofiar - bo wcześniej właściciele nawet nie zdawali sobie sprawy, że nie powinni bagatelizować objawów: gdy pies wraca ze spaceru i staje się osowiały, traci apetyt, albo zaczyna wymiotować. Nie mieli pojęcia, że jeszcze mają szansę uratować pupila, nawet po pierwszych torsjach, byle szybko została mu udzielona specjalistyczna pomoc: podane właściwe leki, przeprowadzony zabieg. Aby nie umierał - jak inne - przez kilka godzin lub nawet dni w ogromnym cierpieniu. Z - pozornie - nieznanych przyczyn. Gdy tymczasem wykrwawiał się wewnętrznie, gdyż połknął kawałek kiełbasy lub innego mięsiwa naszpikowany trucizną, pineskami, gwoździami, zszywaczami - co tylko było w zasięgu rąk i chorej fantazji okrutnego sprawcy.

Arleta NALEWAJKO