Wtorek, 26 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Żegnaj, Tomku

Data publikacji: 14 lutego 2020 r. 10:44
Ostatnia aktualizacja: 14 lutego 2020 r. 22:08
Żegnaj, Tomku
 

5 lutego 2020 r. zginął w wypadku drogowym Tomasz Kowalczyk, redaktor naczelny „Kuriera Szczecińskiego”, od 10 lat prezes spółki, nasz szef, kolega, przyjaciel. Dziś, 14 lutego, obchodziłby swoje 54. urodziny. I dziś jest jego pogrzeb. Wciąż ciężko jest nam pozbierać myśli. Ciągle docierają do nas wyrazy żalu i współczucia od osób, które go znały – dziennikarzy, artystów, społeczników, samorządowców, przedsiębiorców, mieszkańców Szczecina i regionu… Od wszystkich po prostu. Wciąż go wspominamy. Kto poznał Tomka, wie, jaką wyrwę sprawiło jego odejście. Jak trudno to znieść.

Tomasz Kowalczyk ukończył politologię na Uniwersytecie Szczecińskim w 1990 r. i przez rok był nauczycielem w II LO w Szczecinie, popularnym „Pobożniaku”. Do „Kuriera” trafił już w 1991 r.

– Początki? Pamiętam rok 1994. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia wychodzi ostatni numer tygodnika „Morze i Ziemia”. Kilku dziennikarzy z tej gazety przechodzi do „Kuriera”. Chwilę później do zespołu dołączają młodzi z innych mediów. Ówczesna redaktor naczelna Anna Więckowska-Machay stara się zrobić wszystko, by powiększający się stale zespół redakcyjny się zintegrował – wspomina Roman Ciepliński. – To były czasy, kiedy w pokojach redakcyjnych można było palić. Dziennikarze przy malutkich szarych macintoshach dosłownie tonęli w dymie. Jednym z takich namiętnych palaczy był Tomasz Kowalczyk. W redakcji panowała bardzo dobra atmosfera, sprzyjająca nie tylko pracy. Inspiracji szukaliśmy nierzadko w redakcyjnych spotkaniach przy piwie. Oczywiście, zawsze po zamknięciu numeru, zazwyczaj w piątki po południu. W trakcie takich spotkań redaktor naczelna przy każdej okazji wskazywała na Tomasza Kowalczyka jako przyszłego redaktora naczelnego. Był już wówczas namaszczony, choć miał zaledwie 28 lat. Tomasz z właściwą sobie skromnością jedynie się uśmiechał, nie komentował. Można było odnieść wrażenie, że wypowiedzi redaktor naczelnej traktuje jako żart. Był wówczas jednym z kilku dziennikarzy działu ekonomicznego, oddelegowanym przez szefa działu do śledzenia afery wokół niegdysiejszego „Drobexu”.

Kierownik terenowy

Z działu ekonomicznego Tomasz Kowalczyk trafił do terenowego, rzucony na głęboką wodę, od razu na stanowisko kierownika. W samym Szczecinie podwładnych miał kilku, ale w tzw. terenie współpracowało z „Kurierem” około 20 dziennikarzy. Codzienna praca oznaczała także stałą łączność z korespondentami z całego województwa, ustalanie, zlecanie, redagowanie…

– Pamiętam moje początki w „Kurierze”, gdy zajmowałem się powiatem gryfickim, a Tomek szefował działowi regionalnemu. Mijałem jego gabinet, zaglądałem do środka i mówiłem „Uciekam do domu. Do widzenia, panie Tomku”. „Do widzenia, panie Bartku. Dziękuję” – mówił, na chwilę odwracając wzrok od monitora, a ja zawsze zastanawiałem się, czy akurat czyta mój tekst i czy jest zadowolony z mojej pracy. Po moich wcześniejszych, raczej niezbyt udanych spotkaniach z dziennikarskim fachem, to w „Kurierze” chwyciłem wiatr w żagle. Gdyby nie Tomek, dzisiaj pewnie robiłbym coś zupełnie innego – opowiada Bartosz Turlejski, jeden z młodszych dziennikarzy „Kuriera”. – Skoro On na mnie postawił, to wiedziałem, że mogę to robić. Imponował mi. Gdy byłem poza redakcją, próbowałem nawet naśladować jego charakterystyczny sposób mówienia. Później się tego trochę wstydziłem, ale dziś już nie. W końcu kto miał być wzorem, jak nie Tomek?

To były jeszcze dobre czasy dla prasy. Dużo czytelników, dużo reklam. Niewielka darmowa internetowa konkurencja. Przez dział przewinęło się kilkadziesiąt osób, które połączyła wyjątkowa, nie tylko zawodowa, więź. Telefoniczny kontakt nie wystarczał. Terenowy zespół pod wodzą kierownika Kowalczyka spotykał się więc całkowicie prywatnie w różnych miejscowościach całego zachodniopomorskiego regionu. To były długie wieczorne rozmowy i… nocne spacery. Trzeba było po prostu wykorzystać maksymalnie „nasz czas”. Spotkania dotyczyły pracy działu, ale nie tylko. Lubiliśmy te chwile, lubiliśmy ze sobą być. Ze śmiechu bolały nas brzuchy. Kto nie chciałby mieć takiej atmosfery w pracy? Tak się czuć wśród współpracowników? To była także zasługa Tomka. I on te spotkania bardzo lubił. Dlatego trwały, gdy Tomek został już zastępcą redaktora naczelnego, a potem naczelnym. Jeszcze długo po jego awansie w terenowym mówiło się o nim „kierownik”.

Z tamtych lat zachowamy też wyjątkowe wspomnienia naszych kolegów, których już nie ma – Romana Słomskiego, Bronisława Słomki, Artura Szuby…

– Tomek był szefem, który nigdy nie miał do mnie o nic pretensji, nigdy nie odmówił pomocy, a gdy pojawiała się propozycja pracy w innym miejscu, to ostatecznie zawsze pozostawał jeden najważniejszy argument: „Nigdzie nie odejdziesz. Tutaj masz Tomka, najlepszego szefa na świecie” – mówi Bartosz Turlejski. – A potem został naczelnym. Moja ostatnia rozmowa z nim dotyczyła spraw w redakcji. Znowu się wściekałem. Próbowałem postawić na swoim. On, jak zawsze spokojny, powiedział: „Dobrze Bartuś. Załatwimy. Nie przejmuj się tak. Ty się zawsze za bardzo przejmujesz”. Dzisiaj wiele bym dał, żeby ta rozmowa wyglądała inaczej i była o czymś innym. Na co dzień emocjonujemy się rzeczami błahymi. Tomek wiedział, że nie warto.

Ostatnia taka gazeta

W październiku „Kurier Szczeciński” będzie obchodził 75. urodziny. Jest jedyną codzienną gazetą w Polsce ukazującą się nieprzerwanie od 1945 r. i niepozostającą pod wpływami międzynarodowych koncernów.

Dziennikarze „Kuriera” towarzyszyli pierwszym mieszkańcom powojennego Szczecina, byli świadkami odbudowy miasta, rodzenia się jego tożsamości, przemian ustrojowych, społecznych… Na wiele wydarzeń także wpływali.

– Głównym zadaniem „Kuriera Szczecińskiego” jest codzienne wydawanie gazety i tworzenie portalu internetowego, ale „Kurier” nie ogranicza się wyłącznie do tego. To instytucja bardzo zaangażowana w to, co dzieje się w naszej małej ojczyźnie. Od lat prowadząca takie akcje, jak: „Cały Szczecin w kwiatach”, Plebiscyt na Najlepszego Sportowca i Trenera Województwa Zachodniopomorskiego, Nagroda Pomerania Nostra, Nagroda Literacka dla Autorki „Gryfia”, Szkolny Pulitzer, „Krokusowa rewolucja”, plebiscyt Bursztynowy Pierścień…, w które nasz naczelny angażował się osobiście, do czego nas też zachęcał – mówi Elżbieta Kubera. – Wielokrotnie razem z nim sadziliśmy krokusy w różnych miejscach miasta, aby było ono piękniejsze, uczestniczyliśmy w urodzinach Szczecina, nagradzaniu szczecinian za najpiękniejsze ogrody i balkony, docenianiu najwybitniejszych artystów szczecińskich scen i najlepszych sportowców oraz uczestniczeniu w potężnym, bo dalece wykraczającym poza Szczecin wydarzeniu kulturalnym, jakim jest Nagroda Literacka dla Autorki „Gryfia”. Mimo wielu przeciwności losu był to dla nas czas radości, ale też powód do dumy, że jesteśmy w tym mieście właśnie dla tych ludzi, którzy w nim mieszkają, tak jak chciał nasz naczelny.

Kiedy międzynarodowe koncerny kupowały papierowe media w całej Polsce, były zakusy także na „Kurier”, poparte profitami finansowymi dla zespołu. „Kurier” jednak się bronił, chciał zachować niezależność. Pracownicy (do spółdzielni, a potem spółki na takich samych prawach weszli wszyscy – kierowcy, pracownicy biura ogłoszeń, księgowości, dziennikarze… – co także jest ogólnopolskim fenomenem) zdecydowanie opowiedzieli się przeciwko.

W Radiu Szczecin powstała wtedy audycja pt. „Ostatnia polska gazeta”. Ta wyjątkowość jednak rodziła olbrzymie problemy, z jakimi zmagać się musiał i wciąż się zmaga „Kurier Szczeciński”. Tomaszowi Kowalczykowi przyszło zarządzać gazetą w najtrudniejszych czasach. Upadające drukarnie, odpływ reklam do internetu, odpływ czytelników wybierających bezpłatny dostęp do informacji… Niezależność oznacza codzienną walkę o przetrwanie na trudnym rynku, także o reklamy z koncernami posiadającymi własne domy mediowe, gdzie samotnej regionalnej gazecie ciężko się przebić, a z Warszawy trudniej nas dostrzec.

To sprawiło, że Tomasz Kowalczyk często musiał odpowiadać na ważne pytania dotyczące przyszłości „Kuriera”.

– Mamy się poddać? Spakujemy się i każdy po prostu pójdzie w swoją stronę…? – mówił. – Jeszcze powalczmy. Będzie dobrze.

Gazecie udało się zachować jeszcze jedno. Żadnemu z dziennikarzy nie zamykano ust z powodów „politycznych”. Wiadomo, że jeśli naczelny „nie puścił” jakiegoś tekstu, to był to po prostu słaby tekst, źle udokumentowany, do poprawki.

– Szanował ludzi. Wszystkich, niezależnie od poglądów. Uważał, że w „Kurierze” jest miejsce dla wszystkich opcji politycznych, zapatrywań, ponieważ nasi Czytelnicy są różni, a każdy z nich musi w tej gazecie znaleźć coś dla siebie – podkreśla Elżbieta Kubera. – Nasza redakcja też jest takim przekrojem społecznym, tworzą ją ludzie o różnych, czasem skrajnych poglądach, bywa, że na tym gruncie rodzą się konflikty. On potrafił je godzić, a jeśli już pojawiły się jakieś animozje, rozładowywał je. Nie tracił ducha, prowadził rozmowy, negocjacje i mimo narastających przeciwności, szedł pod wiatr. To jak może się utrzymać w takich realiach codzienna regionalna gazeta, za którą nie stoi żaden zagraniczny koncern, sponsor ani polityczna siła, wyjaśniał dziennikarzom niemieckiej telewizji, którzy niedawno także zainteresowali się fenomenem „Kuriera” i poświęcili mu swój program.

Nie na temat

– Rozmawiał w spokojny, wyważony sposób. Drzwi do jego gabinetu były otwarte dla każdego. Wystarczyło wsunąć głowę, a on już zza biurka wołał: „Chodź, chodź”. Miał dla wszystkich czas. W tych relacjach nie było hierarchii. Był trochę takim katalizatorem, który wszystko przyjmował – wysłuchał, poczekał, żeby opadły emocje i rozwiązywał konflikt – mówi Elżbieta Kubera. – Zresztą sam był człowiekiem zupełnie niekonfliktowym, w co aż trudno uwierzyć, bo w gazecie są napięcia i praca pod presją czasu.

Jego gabinet otwarty był także dla Czytelników, dla młodzieży, która poznawała pracę redakcji. Zdarzało się, że dzieci, które zwiedzały redakcję zaglądały do jego gabinetu, zawsze zaprosił, porozmawiał i zrobił sobie wspólne zdjęcie. Kto tu nie bywał? Pokój ten zagrał także w filmie „Anatomia zła” Jacka Bromskiego, oczywiście przystosowany na potrzeby studia filmowego.

– Ponad dwadzieścia lat temu przyszłam do działu ekonomicznego „Kuriera” na staż. Jednym z dziennikarzy, których z uwagą obserwowałam, był Tomek. Dynamiczny, zdecydowany, konkretny, szybko podejmował decyzje, pisał dobre teksty, waląc mocno w klawiaturę. Po redakcyjnym pokoju między nami biegał czasem Maciek, jego synek i płatał figle, wtedy w oczach tego zdecydowanego i ostrego dziennikarza widziałam ojcowską łagodność i czułość – wspomina Anna Gniazdowska. – Wszystkich znał, dużo wiedział, wszyscy go lubili. Był życzliwy ludziom, lubił się śmiać. Trudne sytuacje potrafił łagodzić przewrotnym żartem. Chciało się być blisko. W dziale terenowym jako kierownik stworzył atmosferę, która dla jego dziennikarzy jest szczególnym zawodowym i prywatnym wspomnieniem. Stał za nimi murem. Pamiętam dzień, w którym Tomasz został redaktorem naczelnym. Czuliśmy radość. Zaczął wprowadzać zmiany, których oczekiwaliśmy. Niestety, zmieniały się też czasy na chyba najtrudniejsze dla prasy, dla „Kuriera”. Emocje bywały różne, ale mieliśmy ten przywilej, że kiedy chcieliśmy w ważnej dziennikarskiej sprawie zebrać myśli, poradzić się, skonsultować, można było pójść do Tomka. Wielu z nas nosiło do niego zawodowe i prywatne wątpliwości. Podnosił wzrok znad papierów, odkładał je, siadał obok, uśmiechał się i skupiał. Tu, w redakcji, wciąż mamy z nim mnóstwo spraw do obgadania. Śmierć „W nasze rozmowy o planach na jutro wtrąca swoje ostatnie słowo nie na temat”.

Sylwia DUDEK

Fot. Dariusz Gorajski

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

współpracownik
2020-02-14 21:44:10
Łza kręci się w moim oku. Trudno to zrozumieć, pojąć, wyjaśnić... Czuję ból w sercu. Z Tomkiem znaliśmy się od czasu, kiedy został kierownikiem działu terenowego. Zawsze pomagał i wspierał do działań w powiecie. Udzielał pierwszych instrukcji, jak najlepiej wysyłać materiały w formie elektronicznej. Pamiętam, że miał dużo cierpliwości i zrozumienia. Dziękuję Ci Tomku za pomoc i wyrozumiałość oraz za to, że tyle różnych materiałów ukazało się na łamach ,Kuriera". Pragnę też podziękować, za wspólne spotkania dziennikarzy z terenu. Były to miłe, niezapomniane chwile. Dziś ze wzruszeniem przeglądam wspólne fotografie. Brakuje Romka Słomskiego, Artura Szuby, Bronka Słomki i Ciebie Tomku. Ale o tym wszystkim wspomniała już Sylwia i bardzo dziękuję jej za ten tekst. Z swej strony i zapewne też moich kolegów i koleżanek, pragnę zapewnić Cię Tomku, że nadal będziemy w miarę naszych sił i możliwości wspierać działania ,,Kuriera" w naszym terenie. Nadal liczymy na Twoje wsparcie. Wyrazy współczucia kieruję także dla rodziny i całej redakcji. T.
czytelniczka Kuriera
2020-02-14 13:25:24
Ogromny smutek i żal...... Słowa najgłębszego i najszczerszego współczucia dla Rodziny tragicznie zmarłego Pana Redaktora Naczelnego Tomasza Kowalczyka, dla przyjaciół i współpracowników Kuriera Szczecińskiego.R.I.P
(...)
2020-02-14 11:32:20
Ogromna pustka w sercu Nieutulony Żal, że odszedłeś tak wcześnie Tomku, niech Ci tam będzie dobrze...
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA