Margaret Thatcher powiedziała niegdyś, że Wielka Brytania jest najlepszym krajem Europy. Nie wiem, czy byłaby o tym przekonana, gdyby przyszło jej rządzić w XXI wieku...
Jestem emigrantką. Między angielskie wrony wlazłam prawie dwa lata temu i choć kraczę jak one wciąż nam do siebie dziwnie daleko. O ironio! Polonistka na obczyźnie. Sama nie wiem co ja tu właściwie robię. Przygoda? Doświadczenie? Nowy start? Nie wiem. Ale jak się powiedziało „a” i wsiadło do samolotu, to trzeba wyrecytować alfabet do końca. I taki mam właśnie zamiar.
A jak Anglia. Kraj ryby z frytkami i rugby, kraj kwiecistych tapet i bibelotów, kaloszy i płaszczy przeciwdeszczowych, kraj sadzonych jajek, piwa, futbolu, Jasia Fasoli, Beatlesów i Freddiego, jednej królowej, Beckhamów i Kate Middleton. Kraj pełen tak ogromnych sprzeczności, że czasem zadaję sobie pytanie: gdzie ja u licha jestem?
Z jednej strony otaczają mnie ludzie wykształceni, bywalcy teatrów i galerii, miłośnicy literatury. Z drugiej kompletni ignoranci, którzy z pełnym przekonaniem twierdzą, że Polska to w II wojnie światowej wcale nie walczyła, tylko Hitlera wpuściła i było po sprawie, a o wydarzeniach z września 2001 roku i World Trade Center mówią, że „były takie dwie wieeelkie wieże w Ameryce i tam wleciał samolot z terrorystami”. Po co? Dlaczego? Jak? Nie wiedzą i nie zapytają.
Wciąż nie dowierzam, że w kraju, gdzie kultura i sztuka jest na wyciągnięcie ręki, a wejścia do największych galerii i muzeów nic nie kosztują młodzi ludzie (absolwenci koledżów) patrzą na ciebie jak wół na malowane wrota, kiedy napomkniesz o wizycie w teatrze albo wspomnisz, że motyw na twoim zegarku to fragment obrazu Andy’ego Warhola. A i angielska uprzejmość przybrała zadziwiającą formę. Powszechne i powszednie jest bekanie w miejscach publicznych, w autobusach, sklepach, restauracjach (!). Jednak użycie niecenzuralnego słowa w rozmowie (zwłaszcza ekspresyjnego f***) albo zignorowanie setnego w ciągu godziny zapytania How are you? Are you allright? doprowadza do czerwoności większość Anglików. Szkoda, że rumieniec na ich twarzy nie pojawia się kiedy wydobywają z siebie nieprzyjemne dla otoczenia dźwięki i zapachy…
Wielka Brytania z kraju pionierów w dziedzinie literatury, sztuki, nauki, polityki stała się pionierem w produkowaniu (będę po angielsku uprzejma i użyję eufemizmu) niewykształconych, bezrobotnych obywateli na utrzymaniu państwa. Naprawdę najlepszego państwa w Europie Lady Margaret? Chciałabym wierzyć, że jeszcze jest nadzieja dla Wysp. Że kraj Szekspira, Darwina, Newtona nie odkrył jeszcze przede mną wszystkich kart. Że gdzieś tam na londyńskim bruku albo w krajobrazach Kornwalii odnajdę ślady dawnej Wielkiej Brytanii. Bo nie mogę pogodzić się z tą dzisiejszą.
Po omacku szukam więc „mojej” Anglii. Tajemniczej, zasnutej mgłą, pachnącej herbatą parzoną o piątej po południu. Szukam Anglii pełnej prawdziwych dżentelmenów żywcem wyjętych z powieści Jane Austen lub przynajmniej ich uwspółcześnionych wersji z „Dziennika Bridget Jones”. Szukam umysłów na miarę Sherlocka Holmesa, kulturalnych dysput, niczym miś Paddington z nosem przyklejonym do szyby w czarnej taksówce wypatruję rzeczy wielkich i pięknych. Może gdzieś uda mi się dostrzec cień melonika Charliego Chaplina? Ba! Po cichu liczę nawet, że w domu obok zamieszka kwieciste ucieleśnienie Hiacynty Bukiet. Z radością dam sobie uprzykrzyć życie, o ile będzie to wdzięczne uprzykrzanie.
Wtedy będę mogła nazwać Anglię moim domem. ©℗
Joanna Flis
***
Joanna Flis jest szczecinianką, absolwentką polonistyki i kulturoznawstwa na US. W redakcji „Kuriera Szczecińskiego" na kilkumiesięcznej praktyce zjawiła się siedem lat temu. Od tamtej pory pozostajemy w kontakcie, ostatnio, siłą rzeczy korespondencyjnym. Zawsze ceniłam Asi temperament felietonisty(czny) i zdolność do niebanalnych obserwacji, których efektem były często kontrowersyjne teksty - o czym sami się Państwo przekonacie...
Od dwóch lat Asia mieszka i pracuje w Anglii. Chciałaby pisać o życiu na obczyźnie. Od słowa do słowa ustaliłyśmy, że Asia będzie na łamach magazynowych wydań „Kuriera" publikowała swój „Alfabet emigracyjny". Ostrzegam - chwilami będzie naprawdę ostro! (lem)
Fot. Dariusz Gorajski