Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

K jak konserwatyści, czyli Anglicy idą na wybory

Data publikacji: 04 października 2015 r. 23:43
Ostatnia aktualizacja: 04 października 2015 r. 23:43
K jak konserwatyści, czyli Anglicy idą na wybory
 

Pierwsze tygodnie maja upłynęły nam pod hasłem polityki. Zamiast kwiatów rozkwitających na wiosennym słońcu masowo wyrastały polityczne plakaty i transparenty z pięknymi i brzydkimi, znanymi i kompletnie obcymi, przyjaznymi i odpychającymi twarzami „kandydatów na”. Polacy wybierali głowę państwa, Brytyjczycy głowę rządu. Polacy szykują się do drugiej tury wyborów, Anglicy... nie spodziewają się żadnych zmian. U steru wciąż David Cameron i konserwatyści. Nie o polityce jednak będzie, a o politykach i tych, którzy stawiają krzyżyk. I inne znaki.

Anglik daje głos
Anglicy idą do urny tradycyjnie w pierwszy czwartek maja. Czemu w zwykły dzień pracy? Bo jak zapewniają zgodnie – nikomu nie chciałoby się ruszyć z domu do punktów wyborczych w wolną niedzielę, a w szczególności w wolną niedzielę z ładną pogodą. Brytyjczycy głosują więc przed pracą, po pracy i w porze lunchu. Z jakim skutkiem? Jak podają źródła, do urn wybrało się w tym roku nieco ponad 66 proc. wyborców. Ci jednak, którzy już zdecydowali się oddać głos, ogłaszają to wszem i wobec, a zwłaszcza na portalach internetowych (nie brakuje nawet „selfie” z kartą do głosowania). Niektórzy podchodzą do wyborów śmiertelnie poważnie. Kobiety ogłaszają: idę głosować, bo za moje prawo do głosu walczono do krwi! Mężczyźni oklejają samochody hasłami wyborczymi ulubionych partii, wywieszają plakaty w oknach domów, a nawet w takich miejscach, jak hotele czy restauracje! Nikt nie boi się wybitej szyby i obraźliwych haseł na drzwiach, nawet jeśli popiera partię, którą opluwa jego sąsiad z naprzeciwka. I to jest chyba demokracja. Kto z nas paradowałby z przypinką z twarzą Andrzeja Dudy albo Bronisława Komorowskiego bez obawy, że może dostać w zęby od jakiegoś patrioty i parasolką po głowie od starszej pani wracającej z kościoła? Anglicy nie boją się swoich wyborów i o nich dyskutują, otwarcie mówią o powyborczych emocjach i publikują obszerne wpisy na temat wyników. Nie ograniczają się do obelg rzucanych pod adresem innych wyborców albo lamentów w stylu „pakuję się i wyjeżdżam”. Potrafią merytorycznie o polityce mówić, a przede wszystkim rozmawiać ze sobą. Nie zawsze jednak jest tak mocno serio. Do mediów trafiła historia karty do głosowania, na której dowcipny wyborca przy nazwisku polityka zwycięskiej Partii Konserwatywnej narysował… penisa. Komisja głos uznała, a wezwany do odpowiedzi Glyne Davies publicznie wyborcy podziękował za poparcie. Bo liczy się głos.

Parada osobliwości
Tym razem to ja przecierałam oczy ze zdumienia, kiedy przeczytałam pełną listę kandydatów na prezydentów Polski. Sfrustrowany muzyk z problemami alkoholowymi, blond laleczka z obsady „Na dobre i na złe”, ten co polewa Polakom wódkę i te co strzela w polskich lasach do dzikiej zwierzyny i ten, który poucza, że gwałt na kobiecie jest ze strony mężczyzny wyrazem uznania dla jej wdzięków. Czy brytyjska lista wyborcza również jest taką paradą osobliwości? (zdecydowanie nie osobowości!). Otóż nie. W Anglii do rządowego koryta pchają się ci, którzy rzeczywiście mają coś do powiedzenia i podpierają to wiedzą. Wystarczy przyjrzeć się przywódcom najważniejszych partii na Wyspach. Konserwatysta David Cameron – absolwent Uniwersytetu Oxfordzkiego, lider Partii Pracy David Miliband też, Nick Clegg z Liberalnych Demokratów może pochwalić się dyplomem z prawa uzyskanym na Uniwersytecie w Cambridge. A w przeszłości: Margaret Thatcher i Tony Blair – oboje z Oxfordu. I nie ma tu znaczenia, kto w co wierzy i kto o co walczy, bo dyplomem chwalić się mogą i zieloni, i socjaliści. I choć w większości przypadków opowiadają banialuki i składają obietnice bez pokrycia (jak każdy polityk na świecie), Anglicy mogą mieć pewność, że na arenie międzynarodowej ludzie z dyplomami poważnych uczelni (uwierzcie, nie jest łatwo skończyć studia w Wielkiej Brytanii) nie zrobią obciachu. Nie będzie skakania po krzesłach i wzywania szoguna, prześwitujących halek na salonach i przekonywania o tym, że poczęcie w wyniku gwałtu to ogromny dar, a już na pewno nie będzie opowieści o tym, że dziecko w towarzystwie nauczyciela homoseksualisty jest w większym niebezpieczeństwie niż w rękach pedofila. Każdy bowiem wie, że za tego typu wystąpienia można trafić w Anglii przed sąd. W Polsce za to dostanie się więcej czasu antenowego, artykuł na każdym portalu i cztery procent głosów poparcia ze strony wyborców.

Premier jest nagi
Żelazna dama jako podręczna torebka królowej, burmistrz Londynu w stroju klauna, opasły i nagi premier Wielkiej Brytanii depczący głowy przeciwników politycznych po ostatnich wyborach, Tony Blair z uszami jak słoń Dumbo, a nawet goście zza Oceanu: Kennedy w pracy, czyli w otoczeniu nagich kobiecych biustów i Clinton z gałęzią zamiast (ekhm) przyrodzenia. O czym mowa? O twórczości angielskiego rysownika i karykaturzysty Geralda Scarfe. Odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego za służbę sztuce artysta jest najdoskonalszym przykładem tego, jak o polityce i politykach mówi się w Wielkiej Brytanii. To, co w Polsce zaczyna się i kończy na internetowych „memach”, w Anglii można zobaczyć niemalże codziennie w dziennikach. I nie o tabloidach mowa, a o periodykach pokroju „The Sunday Times". Scarfe poprzez rysunek rozprawia się z politykami. Obrywa się wszystkim równocześnie – z prawej, lewej, ze środka sceny politycznej. Artysta jest bezlitosny, obsceniczny, czasem wręcz wulgarny. Komentuje, ocenia, krytykuje i wyśmiewa. I jest przy tym uwielbiany przez Brytyjczyków, a sama królowa wiesza na jego piersi odznaczenia! Jeśli ktoś potrafi złożyć hołd artystycznej wolności słowa, to właśnie Wyspiarze. Nie wyobrażam sobie, żeby w Polsce ktoś ośmielił się opublikować podobne rysunki, do tego wyraźnie podpisane, o kim mowa (gdyby ktoś przypadkiem się nie domyślił). Aktualna premier powieszona na krawacie? Albo tańcząca w bieliźnie z flagą Polski na zwłokach opozycjonistów? Konia z rzędem temu, kto wskaże mi odważnego! Co zrobić z niesforną artystyczną duszą? Karykaturzystę przed sąd? Ależ skąd! Jego dzieło kupić, oprawić, powiesić na ścianie i chwalić się znajomym, nie cenzurować. Brytyjczyków nie dziwi już, że na okładce prestiżowego dziennika liderzy partii mają nosy jak Pinokio. Wszyscy tak samo długie. Wyspiarze uwielbiają śmiać się głośno z polityków, nawet tych, których noszą na transparentach. ©℗
Joanna FLIS

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA