Wtorek, 26 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

W jak wychowanie, czyli czym skorupka za młodu nasiąknie…

Data publikacji: 03 stycznia 2016 r. 19:19
Ostatnia aktualizacja: 03 stycznia 2016 r. 19:21
W jak wychowanie, czyli czym skorupka za młodu nasiąknie…
Brytyjskie dzieci nie muszą ustępować miejsca starszym w autobusach. Rozsiadają się wygodnie gdzie tylko mogą i za nic mają obecność trzęsącej się obok babuleńki, gospodyni domowej obładowanej torbami czy kobiety w wysokiej ciąży. Fot. Dariusz Gorajski  

Ile to razy za dziecięcia w zatłoczonym tramwaju czy autobusie zmuszeni byliśmy ustąpić miejsca osobie starszej! Choć przyjemnie się siedziało wyjścia nie było. Rodzicielskie: „Masz młode nogi, możesz postać” do dziś dźwięczy w uszach. Ustępowało się w komunikacji miejskiej, na przystankach autobusowych, w kościele. A jeśli ktoś próbował zdobyte miejsce siedzące utrzymać (bo rodziców akurat nie było w pobliżu) narażał się na karcące spojrzenia i nieprzychylne komentarze ze strony stojącej wokół starszyzny. I człek chciał, czy nie chciał musiał wstać i stać. Przepuszczaliśmy w drzwiach, nosiliśmy sąsiadom torby z zakupami, przeprowadzaliśmy przez jezdnie, kłanialiśmy się w pas nielubianej sąsiadce i z pokorą wysłuchiwaliśmy narzekań na nasze głośne zachowanie na podwórku, odbijanie piłki o ścianę budynku czy trzaskanie drzwiami… I rósł tak człowiek w ogniu krytyki, wrednych spojrzeń staruszek i wśród szeptów „że w domu to kultury nie nauczyli”. Na nic dobre chęci, setne „dzień dobry” i kolejny powrót ze szkoły w tramwajowym ścisku. Sąsiedzi latali na skargi a rodzice przepraszali i na nowo wbijali do głowy zasady dobrego wychowania. Oj, inaczej by śpiewały nasze sąsiadki, gdyby na swojej drodze spotkały małego Brytyjczyka. O ciemnej stronie wychowywania angielskich maluchów.

Nic nie widziałem, nic nie słyszałem
Brytyjskie dzieci nie muszą mówić dorosłym „dzień dobry”. Jeśli spotkają na ulicy sąsiada, nauczyciela, znajomego rodziców nie kłaniają się i nie pozdrawiają. Reagują dopiero jeśli same zostaną zagadnięte. Brytyjskie dzieci nie muszą ustępować miejsca starszym. Rozsiadają się wygodnie gdzie tylko mogą i za nic mają obecność trzęsącej się obok babuleńki, gospodyni domowej obładowanej torbami czy kobiety w wysokiej ciąży. Brytyjskie dzieci nie przepuszczają nikogo w drzwiach, robią kipisz w sklepach, urządzają sobie pikniki w centrach handlowych, plują pod nogi przechodniom, przeklinają wydzierają się w niebogłosy. Okej, brzmi znajomo – w Polsce pewnie też znajdzie się wyrostków z podobnymi zachowaniami, ale brytyjskim dzieciakom NIKT nie zwróci uwagi. Nikt nie skomentuje, nie spojrzy karcąco, nawet nie burknie pod nosem. Jeśli w sklepie kilkuletni smarkacz, będący pod opieką matki, kopnie cię w kostkę musisz uśmiechnąć się i odejść. Jeśli rozwydrzony dzieciak włazi na stół w restauracji, głośno beka albo wylewa wszystko dookoła, a rodzice zajęci sobą nie zwracają na to uwagi, musisz uśmiechnąć się i udawać, że nie ma problemu. Jeśli dzieciak wciera swoje smarki w koszulkę wiszącą na wieszaku w sklepie, wspina się na okno albo urządza wyścigi na ruchomych schodach musisz uśmiechnąć się i ominąć delikwenta. Dlaczego? Żeby nie narobić sobie kłopotów. Brytyjskie dzieci są dla obcych nietykalne, bez względu na to jak dalekie jest twoje oburzenie – nie masz prawa nic zrobić. Niestety - ta dopracowana w Wielkiej Brytanii uprzejma obojętność ma jeszcze jedno oblicze. Jeśli rodzice wydzierają się w miejscu publicznym na malucha, szarpią go, są wulgarni, każą się „zamknąć” również musisz spuścić głowę i odejść. Cudze dziecko to cudze dziecko, za które odpowiedzialność ponosi wyłącznie rodzic. Nawet jeśli jego rola zaczyna się i kończy na posadzeniu potomka przed telewizorem lub wypędzeniu go na podwórko i nakarmieniu jedzeniem z mikrofalówki.

Goło i wesoło
Często jest mi żal brytyjskich maluchów, ba nawet tych smutnych, „wytapetowanych” nastolatek, których jedyną wakacyjną rozrywką jest pięciogodzinny maraton zakupowy w Primarku. Nie wszyscy rodzice spisują się na medal w swojej roli. Częstym obrazkiem prosto z ulicy jest mamuśka z wózkiem. W wózku dwulatek z… cheeseburgerem. Oto najprostsza metoda, by zamknąć dzieciakowi usta na kilka godzin i pójść w miasto. Maleńkie dzieci karmi się fast foodami, chipsami w strasznych ilościach i poi colą. Słodycze to karta przetargowa wielu rodziców. Inną metodą jest wciskane dziecku wszelkiej maści smartfonów, tabletów, iphonów. I tak kilkulatek uwięziony w wózku gapi się na kreskówki przez cały dzień. A mama ma spokój. Prawie wszystkie brytyjskie dzieci – czy to matek „klasy średniej”, czy matek „chavsowych” - bardzo często biegają na mrozie bez czapek, kurtek, skarpetek, w deszczu skaczą na boso po kałużach, nie myją co chwilę rąk i mogą się brudzić do woli. Czasem w środku zimy można spotkać rodziców opatulonych po zęby z maleństwem w cienkiej kurteczce. Nie dmucha się i nie chucha na dzieci tak bardzo jak w Polsce. Nie ma obsesji zdrowego żywienia, szczepień, antybiotyków, lekarze nie rzucają na prawo i lewo zwolnieniami ze szkoły i lekcji wychowania fizycznego. Dzieciaki rosną i… osiągają status dorosłego już w wieku 16 lat! Co to oznacza dla rodzica? Wciąż ponosi odpowiedzialność za potomka, ale niczego nie może mu zabronić, bo za zakazy i nakazy może odpowiadać przed sądem. Szesnastolatka może wynieść się z domu i zamieszkać z pięćdziesięciolatkiem, może pobierać benefity, za to nie musi chodzić o szkoły i nawet pracować. Najprostsza droga do pieluch, uzależnień i permanentnego życia na zasiłku.

…czym trąci?
Oczywiście wiem, że nie można generalizować, że kij ma dwa końce, a medal dwie strony. Wiem, że są rodziny (wierzę, że w miażdżącej przewadze), w których dobre wychowanie i maniery są na pierwszym miejscu. Dzieci używają noża i widelca, wiedzą co to domowe jedzenie, chodzą na lekcje pianina i treningi rugby, a nawet potrafią pomóc sąsiadowi. Zaskakujące jest jednak to, że w Wielkiej Brytanii najprostsze zachowania – takie jak to nieszczęsne „dzień dobry” na ulicy czy przepuszczenie w drzwiach nie są tak przestrzegane jak w Polsce, nie wymaga się zbytnio tego ani od dzieciaków z podwórka, ani od wychuchanych i wygłaskanych potomków rodzin „z wyższych półek”. A czy nie od tego powinno się zacząć? Dzieciaki są swobodne w zachowaniach, nie kontrolują się zbytnio przy osobach starszych, więcej – jeśli jest to osoba zupełnie obca – nie zauważają jej. Tak jak dorosły musi udawać, że nie zauważa nagannego zachowania wyrostków, a często i ich rodziców. Nie wiem, czy jakiekolwiek brytyjskie dziecko usłyszało tu od obcego: „oj nieładnie tak mówić do mamusi” lub „taka ładna dziewczynka a tak brzydko się odzywa”. Coś, co w Polsce jest właściwie na porządku dziennym, w Anglii zupełnie nie istnieje. Niestety większą sensację wzbudzi tu upominający dzieciaki dorosły, niż nastolatek rozsiadający się w autobusie pełnym emerytów. Nie nasiąka ta skorupka za młodu najprostszym „dzień dobry”, za to na starość trąca zupełnie bezwartościowym „Hi, how are you?”. ©℗
Joanna Flis

Fot. Dariusz Gorajski

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA