Sobota, 23 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Lelek z gwintem

Data publikacji: 2016-04-27 14:12
Ostatnia aktualizacja: 2016-04-29 11:01

„Rok 1982, nie najlepszy dla Polski” – mówi Józef Młynarczyk, były bramkarz reprezentacji. Na szafkach piłkarskiej szatni wiszą wyblakłe zdjęcia, ale on mówi nie tylko o mistrzostwach świata 1982; wiemy, co przyniósł Polsce ów rok. We wspomnienia włącza więc słowa podniosłe: „W szatni zrozumieliśmy się bez słów… na murawie zostawimy serce… już nie byliśmy tylko piłkarzami”. W tle: biało-czerwone flagi i ludzie ubrani w narodowe barwy. Kadry w zwolnionym tempie, muzyka poruszająca.

Kolejna z tzw. reklam społecznych, pomyślałem, oglądając filmik na ekranie telewizora. Może fundacji pomagającej sportowcom? Może promująca sport jako sferę patriotyzmu i tolerancji? A może zapowiadająca akcję na rzecz wychowania obywatelskiego?

Ale filmik kończyła informacja z logo pewnej firmy, z której wynikało, że chodzi o… zakłady bukmacherskie.

* * *

Reklamująca się tak firma jest – jak to się ładnie mówi – oficjalnym partnerem piłkarskiej reprezentacji Polski. Niby więc wszystko gra. W piłkę i w biznesie. Tylko czy gra fair play?

Czy wypada, by narodowe sztandary, patriotyczno-solidarnościowe wątki i opowieść o gorzkim, bolesnym roku stanu wojennego służyły reklamie? I to, jak by nie patrzeć, hazardu?

Oczywiście, można zażartować smutno, że cała nasza historia to jeden wielki hazard – ryzyko, poker i ruletka – ale co innego żarty, a co innego wyciąganie szmalu na wędkę z patriotycznym haczykiem.

* * *

Reklama z Młynarczykiem, sama w sobie, dziwna może nie jest. Żyjemy w czasach, gdy pieniądze udają różne rzeczy.

Dziwi natomiast, że nie słychać, by kogoś poruszyła, by jej żerowanie na patriotyzmie zostało publicznie skrytykowane. Dziwi, bo przecież tak ochoczo gardłujemy dziś o miłości do Ojczyzny – na wiecach i urzędowo.

Co innego jednak, jak widać, gardłowanie haseł, a co innego rzeczywista troska o dobre imię kraju, do którego miłość się deklaruje. Ba, w tym kontekście reklama z Młynarczykiem wprost idealnie pasuje do takiego zakłamywania rzeczywistości.

* * *

Widziałem w sieci dwa zestawione ze sobą zdjęcia. Dokumentujące miłość kibiców do skoków narciarskich. Miłość patriotyczną. Na jednym byli kibice Słowenii, na drugim – Polski. I Słoweńcy – u stóp mamuta w Planicy – i nasi – pod Wielką Krokwią w Zakopanem – mieli ze sobą narodowe flagi i transparenty w ojczystych barwach.

Podpis pod zdjęciami brzmiał: Czy widzisz różnicę?

Trudno jej było nie dostrzec. Na flagach Słowenii – tylko kolory i godło. A na biało-czerwonym tle – wiadomo, znamy to od lat – nazwy miast i miasteczek, z których przyjechali kibice, tudzież różne hasła bojowe i wyrazy sympatii dla skoczków.

Ach, jacy nudni ci Słoweńcy, że nawet w imię solidarności ze swoimi zawodnikami nie ośmielą się spaskudzić ojczystych barw. Ach, jacy pełni fantazji jesteśmy my, Polacy, używający sztandarów jako T-shirta z wzorkiem lub karteczki przypiętej do tablicy ogłoszeń.

* * *

Dwie premiery książkowe.

Jedna w Stanach Zjednoczonych. Pewien podglądacz z Dallas (zwany wojerystą), który ze swojego zamiłowania do podglądania innych, uprawiających seks, uczynił życiowy cel – przez lat kilkadziesiąt, w prowadzonym przez siebie pensjonacie, przez specjalnie uczynione dziury w suficie, gapił się z góry na łóżkowe figle swoich gości – wydał wspomnienia owych obserwacji tyczące. Książkę uznano w USA za skandal, ale stała się wydawniczym hitem.

Druga w Polsce. Pewien kelner, który nagrywał polityków, co po wyjściu sprawy na jaw wywołało aferę i kryzys w obozie rządzącym, opublikował dzieło, w którym szczyci się tym procederem. Uznając, że to on – przy okazji słynnych ośmiorniczek – „obalił system”. Nie wiem, co obalił, nie wiem, czy pił z literatek, czy z gwinta, czy jednak robił to wszystko na trzeźwo, dość, że nie wiem też – nikt nie wie, bo sprawa niewyjaśniona, a postępowanie się toczy – co kryje się za kulisami kelnerskiego spisku.

Ale pal sześć politykę. Ważna jest literatura. Na miarę czasów. A jeśli ktoś sądzi, że ta miara się właśnie przebrała, naiwny jest. Podglądacze i podsłuchiwacze wszystkich krajów łączcie się – na listach bestsellerów!

* * *

„Gwint” to nazwa studenckiego klubu w Białymstoku, w którym zagrał zespół Nordica, promujący rasizm, faszyzm i inne szczytne idee. Rzecz miała związek ze świętem, jakie zrobiło sobie ONR w tym przyjaznym dla wszystkich mieście. Ale że zrobiło się o sprawie głośno, rezygnację złożył prof. Szypcio, prezes Fundacji na rzecz Rozwoju Politechniki Białostockiej, odpowiedzialny za „wynajem powierzchni klubu Gwint”. I rektor Politechniki, który wcześniej – oficjalnym listem – życzliwie ostrzegał zagranicznych studentów, by tego dnia nie wchodzili ONR w drogę, szypcio – pardon – szybko, szybciutko tę rezygnację przyjął.

A że w „Gwincie” produkowała się tzw. Biała Siła, można by zawołać (nomen omen): o, jasny gwint!

* * *

Sprawa zajęła ministra szkolnictwa wyższego Jarosław Gowina, który się zaniepokoił, że „sytuacje takie mogą rzutować na wizerunek całej Polski”. Minister też rzutuje, ale na swój wizerunek, bo dodał przy okazji: „Oczywiście przypadki ksenofobii zdarzają się w Polsce. Czasami ich ofiarami padają studenci zagraniczni”, ale „takich aktów ksenofobii jest w Polsce dużo mniej niż w jakimkolwiek państwie Europy Zachodniej”.

Zapewne. Ale czy nie dlatego aby, że „studentów zagranicznych” też jest w Polsce „dużo mniej niż w jakimkolwiek państwie” Zachodu? A jeśli się białe siły z Białegostoku i okolic postarają bardziej, to nie będzie u nas tych studentów w ogóle, więc wszelkie akty ksenofobii wobec obcych ustaną. I będzie można zacząć bić swoich.

* * *

Minister ochrony środowiska Szyszko tłumaczy masową wycinkę Puszczy Białowieskiej rozmaicie. Ostatnio – troską o ptaszka o nazwie lelek kozodój. Otóż tenże lelek zakłada gniazda nie na drzewach, jak każdy przyzwoity ptak, ale w piachu, na ugorze. Minister wyjaśnił więc, że piaszczyste przestrzenie po wycince zachwycą lelka tak, że natychmiast zacznie tam gniazdować. Nie wyjaśnił tylko, co ma lelek do Puszczy, która nigdy nie była jego domem… Ale nie ma się co czepiać, przecież kiedy już Puszcza zmieni się w ugór i piach, to może zaczną w niej także gniazdować strusie. I to będzie kolejna dobra zmiana. Tym razem ornitologiczna.

Artur Daniel Liskowacki

 

Komentarze

go-goTe
2016-04-29 10:39:01
Ostatnie wpisy były jednak bardziej w duchu konkurencyjnej gazety niż w duchu pluralizmu KS
HO
2016-04-29 10:34:50
Jak to dobrze, że są tacy redaktorzy jak pan Liskowacki. Obiektywni, inteligentni, patrzący na świat z różnej perspektywy.
Piotr Wójcicki
2016-04-29 09:50:23
@Czytelnik No pewnie...Tak by było dla niektórych najwygodniej. Na szczęście jako taki pluralizm oraz swoboda myśli i wypowiedzi jeszcze w "KS" występuje.
Czytelnik
2016-04-29 07:26:03
Dobrą zmianą byłaby sytuacja, w której autor Liskowacki umieszcza klecie na swoim prywatnym blogu, a nie w jedynym dzienniku regionalnym, niebędącym w rękach sąsiada zza Odry.Ale czekaj babka latka...
gość
2016-04-28 15:42:02
Pan redaktor dziś nie urządził politycznej nagonki na rządzących, no, może trochę, ale w miarę słusznie. Poza tym krytyczny opis rzeczywistości jak dawniej, co mi się podoba. Za dwa tygodnie mam nadzieję sięgnąć po pański felieton znów nie po raz ostatni. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500