Komisja Europejska zatwierdziła opiewający na 32 mln euro „poprawkowy” program rekompensat dla polskich portów lotniczych za poniesione przez nie straty wynikające z pandemii. Podstawowe pytanie jednak pozostaje aktualne: jak długo nasze lotniska zdołają utrzymać zdolność obsługiwania lotów? Krach w przewozach pasażerskich jest olbrzymi. Perspektywy powrotu do stanu sprzed pandemii, niezależnie od rozwoju czy – oby rychłego – zaniknięcia samej pandemii, nie są dobre.
Cała branża turystyczna cierpi, nie tylko lotniska. W Polsce jeszcze nie jest to arcypoważna sprawa. Branża turystyczna przynosi u nas 1 proc. PKB. W całej Unii Europejskiej to przeciętnie 4 proc., choć są kraje, gdzie przekracza nawet 10 proc.
Pat z rządową pomocą dla naszych lotnisk został przezwyciężony, jednak finansowy zastrzyk, który mogą teraz one otrzymać, w najlepszym razie rozwiązuje problem na dziś, lecz nie na jutro. Utrzymanie lotnisk kosztuje sporo. Zrekompensować to mogą tłumy pasażerów, lecz te tłumy szybko nie powrócą.
Wszystko to niejako przyspiesza dyskusję o polskich lotniskach regionalnych. Poza warszawskimi Okęciem i Modlinem mamy ich w kraju 12. Lub 13, bo lotnisko w Radomiu fizycznie istnieje, ale zamknięte jest do odwołania. Z tego grona jedynie lotniska w Krakowie, Katowicach, Wrocławiu i Gdańsku – w czasach dobrego prosperity – obsługiwały dostatecznie wiele lotów, by zapewniało im to ekonomiczną podstawę bytu. Pozostałe radziły sobie różnie, często korzystając ze wsparcia władz lokalnych. Każdy region chce mieć swój aeroport. Teraz pytanie o zasadność istnienia tych lotnisk brzmi naprawdę poważnie. Wiadomo, że trzeba zrobić wszystko, by przetrwać ten najgorszy czas. Jednak nie wiadomo, czy i kiedy po nim przyjdzie czas lepszy, dostatecznie lepszy, by powróciło niedawne upodobanie do lotniczych podróży. Także na naszym zachodniopomorskim skraju kraju.
Kazimierz JORDAN
Kazimierz Jordan, dziennikarz "Kuriera Szczecińskiego"