Na ostatnim uroczystym spotkaniu prezydentów Polski i Ukrainy w Kijowie, pełnym gorących uścisków, to nasz Andrzej Duda podziękował ukraińskim gospodarzom za dzielną obronę wschodniej flanki Zachodu, w tym Polski. Co więcej, obie strony uznały, że wojna stworzyła warunki do rozwoju szerokiej współpracy obu krajów. Czy znaczy to, że konflikt, w którym giną ludzie, ma swoje dobre strony?
Poglądu, uznającego wojnę za siłę napędową rozwoju i zacieśnienia współpracy, na pewno nie podziela większość rodaków. Odwrotnie, wszyscy normalni ludzie – poza garstką naszych „tromtadrackich” publicystów, o których Roman Dmowski mówił: „bardziej nienawidzą Rosji, niż kochają Polskę” – pragną przerwania rozlewu krwi, a więc jak najszybszego zawarcia pokoju. Nikt normalny nie chce mieć wojny za miedzą! Zwłaszcza że gołym okiem widać, że na wschodzie Ukrainy walczy mocarstwowa Rosja z anglosaskimi mocarstwami Zachodu, a giną w niej Ukraińcy i Rosjanie. Polacy niosą napadniętemu sąsiadowi doprawdy gigantyczną pomoc, ale nie chcą walczyć z Rosją.
Tymczasem chwilami mam nieodparte wrażenie, że zarówno prezydent Duda, jak i premier Morawiecki sugerują, iż ewentualne poszerzenie konfliktu stwarza historyczną okazję do pokonania Rosji Putina. Nie pierwszy raz nasi przywódcy bezkrytycznie wspierają imperialne ambicje Ameryki.
Tymczasem na stronie Obserwator Finansowy pl. nasz ukraiński korespondent M. Kozak przedstawia bardzo konkretny projekt polityczno-ekonomicznej współpracy Ukrainy z Polską autorstwa szefa prestiżowego ukraińskiego think tanku Jurija Romanenki. Otóż ekspert Romanenko uważa, że w Polsce, przy południowo-wschodniej granicy strefy rozciągającej się od Rzeszowa do Przemyśla, powinna powstać strefa, do której z ogarniętego wojną wschodu Ukrainy przeniosłyby się strategiczne zakłady przemysłowe ze zbrojeniowymi na czele. Ich pracownicy zamieszkaliby w osiedlach zbudowanych tuż przy granicy. I uwaga: takie firmy płaciłyby podatki ukraińskiemu fiskusowi.
Oferta śmiała, można rzec bezpruderyjna. Niestety, tego rodzaju przedsięwzięcie przypominałoby… ukrai ńską kolonię w Polsce.
Nie sposób nie dostrzec, że wybrany rejon pokrywa się z terenem tzw. Zasania, przygranicznego pasa sięgającego rzeki San, a obejmującego kilkanaście polskich powiatów (z Przemyślem, Chełmem, a nawet Tarnowem), które – zdaniem pomajdanowych władz w Kijowie – Polska powinna oddać Ukrainie, „bo tam od dawna mieszkała ludność ukraińska”. Istotnie, do 1947 roku Łemkowie, Bojkowie, a także Ukraińcy tam mieszkali, w niejednej miejscowości stanowiąc większość. Aby jednak zakończyć krwawy terror band UPA, władze polskie całą ludność z tych stron przesiedliły przymusowo na Ziemie Odzyskane w ramach przeprowadzonej w 1947 roku akcji „Wisła”.
Rząd Polski nie nagłaśniał „pomajdanowych” żądań. Zwłaszcza tej zimy, gdy czuło się pierwsze podmuchy wojny… Natomiast nasz wschodni sąsiad w obliczu rosyjskiej agresji zamilkł o sprawie. Czy jednak propozycja wynajęcia na czas nieokreślony od zawsze polskiego terenu Podkarpacia na lokalizację ukraińskiej strefy przemysłowej nie jest próbą realizacji roszczeń terytorialnych?
Jedną z zasad wpajanych studentom szkół dyplomacji jest założenie; w polityce, stosunkach międzypaństwowych nic nie jest takie, jakim się na pierwszy rzut oka wydaje… W potocznym życiu wcale nierzadko tak się zdarza, natomiast niemal zawsze tak jest w kontaktach międzypaństwowych; stąd taki prestiż sztuki dyplomacji, umiejętności panowania nad mową, nienazywanie rzeczy po imieniu, ale skuteczna obrona interesów kraju. Jak opowiedziała uczestniczka polsko-ukraińskich spotkań młodzieży, nasi goście zza miedzy za największe przywary Polaków uważają pochopność i łatwowierność. Jakże trafnie!
Jest rzeczą normalną, że od naszych rządzących oczekujemy przede wszystkim pilnowania polskich interesów, a dopiero na drugim miejscu pomocy sąsiadom w potrzebie.
Jest takie stare, rdzennie polskie, niepiękne powiedzenie (na mej rodzinnej Wileńszczyźnie uznane za prostackie… ale słuszne), taki ludowy aforyzm w formie porady: Kijem tego, co nie pilnuje swego! ©℗
Janusz Ławrynowicz
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.