Festiwal im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, który przed paroma laty miał wspaniały start, zyskał renomę w świecie muzycznym. Nic dziwnego, że tegoroczny zgromadził znakomitych solistów i zespoły. Do grona jurorów zaproszono wybitnych artystów, kompozytorów i znawców muzyki. I oto na otwarciu tegorocznej edycji imprezy gospodarze komunikują, że nie życzą sobie w repertuarze koncertowym „utworów kompozytorów p o c h o d z e n i a rosyjskiego”…
Czyż to wykluczenie nie przypomina pewnych mrocznych ideologii?
Otóż nawet na konspiracyjnych koncertach muzyki poważnej (zakazanej w Generalnej Guberni!) w okupowanej Warszawie grano również dzieła kompozytorów niemieckich… chociaż codziennie w katowniach Gestapo ginęły tysiące rodaków. Ten standard stanowił wizytówkę polskiej kultury – szlacheckiej z ducha, a ukształtowanej przed II wojną światową. I w dużej mierze przetrwał… aż do ubiegłego roku. Czy trudno się dziwić, że na takie dictum polskich organizatorów z uczestnictwa w jury zrezygnowali: Thomas Hamspon – wybitny baryton z USA, Ulriqe Sych – rektor Uniwersytetu Muzyki i Sztuk Scenicznych w Wiedniu, oraz Francesca Zambello – dyrektorka Waszyngtońskiej Opery Narodowej. A tak to uzasadnili: „Jesteśmy przeciw działaniom Putina na Ukrainie, ale nie przeciw rosyjskiej historii, kulturze, muzyce i sztuce”.
Czy muszą nam o abc europejskiej kultury przypominać obcokrajowcy, zwłaszcza Amerykanie, naród o pięciokrotnie krótszej historii?!
Jeszcze mam świeżo w pamięci słowa naszego ministra kultury, który po kilku tygodniach wojny – zadeklarował w imieniu władzy – oficjalny bojkot rosyjskiej kultury, „obejdziemy się bez Puszkina, Tołstoja i Czajkowskiego”.
To powiedział polski profesor – aktualny minister kultury. I - jak widać – twardo przy tym trwa.
I wspomnienie wcześniejsze, z roku 2013 (lub 14): tenże prof. Piotr Gliński, niedopuszczony do sejmowej mównicy, jako opozycyjny kandydat na premiera, odezwał się do posłów z… tableta. Mówił spokojnie, ważąc słowa, nie urażając nikogo ze słuchaczy – jak na intelektualistę, profesora przystało. Ujmował mądrą skromnością…
Może dlatego jesienią 2015 roku nie dostał teki szefa rządu, ale wicepremiera – od kultury. I - bez przesady – zrobił wiele dobrego… A oto nagle wojna za miedzą sprawia, że w poczciwym profesorze nagle ozwał się lew… Jakby zapomniał, że kultura określa również racjonalne kanony polityki, pragmatycznej i skutecznej, nakierowanej w przyszłość. A skoro już bierzemy przykład z Amerykanów, to czy profesor nie słyszał o soft i smart power w polityce (J. Nye)?
To nie cykl przegranych powstań, wznieconych z wrogiej obcej inspiracji, ale trwanie przy narodowej kulturze wbrew zaborcom sprawiło, że Polacy zachowali tożsamość i mogli odbudować własne państwo.
Przy obecnym – pod pretekstem wojny za miedzą – kapralskim zarządzaniu państwem kultura – po 30 latach oddechu – niestety znów przegrywa z propagandą. Zwłaszcza w kampanii wyborczej.
Dlatego warto przypomnieć garść myśli św. Jana Pawła II o kulturze: „Kultura jest właśnie społecznym «istnieniem» i «bytowaniem» człowieka. Jest potwierdzeniem człowieczeństwa”; „Przyszłość człowieka zależy od kultury! Tak! Pokój na świecie zależy od prymatu Ducha. Tak! Pokojowa przyszłość ludzkości zależy od miłości!”.
Nasz Papież mówił nie tylko o kremówkach i górskich wycieczkach… I na koniec eschatologiczna myśl szwedzkiej pisarki Selmy Lagerlof (Nobel 1909): „Kultura – to, co zostaje, gdy zapomnisz wszystko, czego się nauczyłeś”. ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.