Choć wedle statystyk od ponad tygodnia fala zachorowań wyraźnie opada, rząd do niedawna uspokajający, że skłonny jest złagodzić restrykcje, nagle zaostrzył kurs. Czy władza przestraszyła się nowego wcielenia COVID-a – Omikrona, ponoć piekielnie zaraźliwego (choć na razie „bezobjawowego”), czy raczej był sygnał z góry? W każdym razie projekt wprowadzenia w lecznictwie, służbach mundurowych oraz wśród nauczycieli obowiązku szczepień zaniepokoił wielu z nas, wywołując sprzeciw także wśród posłów rządzącej formacji.
Rzecznik ministra zdrowia wprawdzie z uporem twierdzi, że obowiązek to nie przymus, ale za jego niedopełnienie grożą poważne sankcje – z pozbawieniem pracy, czyli źródła utrzymania, włącznie…
Co gorsza, sam minister zdrowia otwarcie przyznał: „idziemy ścieżką Austrii i Niemiec”. Powołanie się na represyjny wzór austriacki budzi grozę… Czyżby wraz z pandemią powróciła do nas leninowska – radykalnie postępowa definicja: „wolność to uświadomiona konieczność”? Czyli obowiązek to uświadomiony przymus…
Czyż wobec takiego dictum może dziwić, że w światku nauczycielskim rozmnożyły się urlopy zdrowotne i ucieczki z zawodu?
Stare polskie przysłowie radzi nie chwalić dnia przed zachodem… Chciałem niedawno wyrazić uznanie nowemu ministrowi edukacji za próbę prawdziwej reformy, ale z początkiem jesieni min. Czarnek zaakceptował nie tylko wyśrubowane rygory sanitarne, ale też punkty szczepień w placówkach oświaty. Co więcej – głuchy na przestrogi niezależnych autorytetów medycznych na czele z wynalazcą metody mRNA prof. Robertem Malone – zachęcił do aplikowania szkolnej dziatwie eksperymentalnych szczepionek.
Tenże minister jednak obowiązku szczepienia nauczycieli nie popiera – ze względów praktycznych (luki kadrowe). A mógłby dodać, że respektuje wolność wyboru…
Z osobistych doświadczeń wiem, że najlepsi pedagodzy to ludzie nie tylko umiejący zainteresować młodzież wykładanym przedmiotem, ale też mający własne zdanie, nieakceptujący ślepo nakazu przełożonych. Nie ma takich w szkolnictwie wielu, ale młodzież doskonale ich wyczuwa, ceni i naśladuje. Bez ich wpływu na edukację pokoleń trudno wyobrazić sobie polską szkołę…
Wyłącz telewizor, włącz myślenie – wzywali przed 40 laty przeciwnicy junty WRON na Uniwersytecie Warszawskim. To samo hasło głoszą coraz liczniejsi przeciwnicy sanitaryzmu. W Polsce mamy – jeśli wierzyć statystyce – nieco ponad 50 proc. zaszczepionych i trochę mniej niż połowę nieszczepionych. W Sejmie zaś tych drugich reprezentuje ledwie garstka posłów…
Dziś, gdy okazuje się, że szczepionka nie chroni przed zakażeniem ani przed ciężkim przebiegiem choroby, a ochronę daje krócej niż na rok, a więc po pół roku trzeba znów się szczepić – chętnych do wakcynacji coraz mniej…
Myślę, że po bez mała 2 latach „pandemii” nadszedł przełomowy moment, by uświadomić sobie, w jak niebezpiecznym kierunku zmierzają już zapowiedziane, globalnie narzucone zmiany. Czy to nie czas, by zbiorowym spokojnym, lecz stanowczym aktem niezgody normalnych ludzi powstrzymać narastające szaleństwo?
Iskra nadziei wciąż się tli. Co sprawiło, że rządy Japonii i krajów Skandynawii odrzuciły dyktat sanitarny WHO i Big Pharmy i zamknęły „pandemię”? Myślę, że zdecydowało poczucie odpowiedzialności za przyszłość narodu. I mądra kalkulacja polityczna.
Nie bądźmy bierni – róbmy coś. Pora Adwentu to szczególny czas. Zatem: Ora et labora.
PS Jeszcze na początku lata prezydent A. Duda zapewniał, że przymusu szczepień nie zaakceptuje. Słowo się rzekło, panie prezydencie. ©℗
Janusz Ławrynowicz
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.