Jeszcze nie umilkły okrzyki triumfu wrogów Polski po uchwaleniu przez Sejm podniesienia gwary śląskiej do rangi języka regionalnego (cóż, mając zdyscyplinowaną większość, można przegłosować wszystko), a już rząd przenosi obrady do Katowic. Co więcej, w tejże metropolii rusza Europejska Konferencja Gospodarcza, którą nawiedza sama namiestniczka UE, Ursula von der Leyen, przywożąc bukiet propozycji na następne unijne lata. Zadeklarowała: „chcę budować z Tuskiem koalicję na rzecz silnej Europy”. Śląskie łącza medialne łaskawie potraktowały figlarną obietnicę „zmniejszenia administracji”, ale gdy pani Ursula ze śmiertelną powagą zapewniła o „zachowaniu europejskich wartości”, nie wytrzymały, przerywając na pewien czas telewizyjną transmisję tej oracji… Chyba w myśl Kmicicowego zawołania „kończ waść, wstydu oszczędź”…
Nowością, a raczej synekurą, okazała się zapowiedź utworzenia kolejnego stanowiska w UE – komisarza do spraw obronności. Stwierdziła, że „silny rynek obronny jest niezbędny do obrony i ochrony Europy”, etc. Nie omieszkała dodać, że będzie konieczne zwiększenie wydatków.
Kolejny mówca, aktualny polski premier rozwinął wątek budowy żelaznej kopuły (system obrony przeciwrakietowej). Tym samym potwierdził nadchodzące wydatki rzędu 100 mld euro… Kiedy w kwietniu prezydent Duda skonstatował, że jest to „biznesowy projekt niemiecki, który pojawił się przed dwoma laty”. D. Tusk ripostował „Dla mnie jest nieistotne, kto ma jaki biznes w kwestiach zbrojeniowych czy obronnych. Dla mnie jest istotne, to kiedy Polska będzie bezpieczniejsza”.
Czy rzeczywiście? Zważywszy pragmatyzm sąsiada – jego historyczne wolty i alianse, czy można liczyć na bezpieczeństwo w tym biznesie? Poza tym, ze strony premiera padła deklaracja kontynuowania „zielonego ładu”, mocno akcentująca jego rzekome znaczenie dla Śląska, bez uwzględnienia gospodarczych konsekwencji, które już ujawniły swe ponure oblicze w różnych dziedzinach. Wreszcie padła konstatacja z „wyższej półki” – o priorytetach i liderowaniu Polski w wolności i demokracji…
Najlepszym sprawdzianem teorii jest na ogół praktyka, a tej na pewno nie brak polskim rolnikom, testującym już kolejne „łady” i wartość obietnic władzy. Nasi farmerzy nie przegapili imprezy – stawili się zdesperowani przed konferencyjnym gmachem, by zrzutem obornika i przyniesioną trumną dać wyraz dezaprobaty wobec poczynań biurokratów i niszczących ograniczeń. Uświadomić elitom, że mleko nie jest produkowane w sklepie, a „Od myszy do cesarza wszyscy żyją z gospodarza”, jak głosił plakat. „To obrazuje, co może się z nami stać, jeśli będziemy nadal brnąć w pomysły polityków […] Ta trumna symbolizuje, że nasze rolnictwo umiera i musimy zrobić wszystko, aby do tego nie dopuścić” – powiedział Piotr Wyciślik, rolnik z Rudy Śląskiej.
Jak można było oczekiwać, rolnicza brać nie zaintonowała „Ody do radości”, ale sprawdzona w najskuteczniejszych bojach o polskość – Rotę Marii Konopnickiej. (W latach 20. ubiegłego wieku niewiele brakowało, aby ta monumentalna pieśń, nawiązująca klimatem do „Bogurodzicy”, stała się naszym oficjalnym hymnem państwowym). W obecnej kampanii, przed szczególnie ważnymi wyborami do Europarlamentu, polska wieś przypomina drzemiącej jeszcze części rodaków: „Polski my naród, polski lud, królewski szczep Piastowy”. ©℗
Janusz Ławrynowicz
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.