Jako naród wymieramy, o czym mówią rekordowe statystyki zgonów i gwałtownie spadająca dzietność. Organizacje zatroskane o los Ojczyzny zebrały ponad milion podpisów pod społecznym projektem ustawy utrudniającej dostęp do aborcji i zakazu jej propagowania. 300 posłów zagłosowało za wnioskiem o odrzucenie projektu, przeciw było 99 (88 to posłowie PiS), wstrzymało się 27. Okazało się więc, że połowa rządzącej „Zjednoczonej Prawicy” odrzuca projekt z marszu, dławiąc próbę ważnej debaty o przyszłości narodu…
Już bez mała 33 lata trwa podobno niepodległa III RP. A Polacy jak narzekali na rządy, tak narzekają i trudno odmówić im racji. Czy zatem rządzą nami kolejno oszuści, czy może naród nie dojrzał do demokracji? Obecny sposób wyboru władz – dominująca w Europie proporcjonalna ordynacja, znakomicie temu sprzyja. Wyboru parlamentarzystów dokonują wprawdzie obywatele, ale… spośród kandydatów mianowanych przedtem przez przywódców partyjnych. Otóż decyduje o tym wymóg, aby kandydat na posła przed stanięciem w wyborcze szranki uzyskał wiele tysięcy podpisów wspierających go zwolenników… Kto z nas ma tylu sąsiadów, przyjaciół, znajomych, kolegów?! Trzeba być gwiazdą kina, estrady, mediów (np. Kukiz) Natomiast aparat partyjny nie ma z tym problemu – niemal każdego posłusznego szaraka wylansować może.
Dlatego posłami rządzą nie wyborcy z okręgów Szczecina, Pomorza czy Podkarpacia, lecz profesjonalni politycy – partyjni wodzykowie. Jeśli ten czy inny prezes każe posłom swej partii głosować za ustawą, jawnie godzącą w interes obywateli i sprzeczną z obietnicami wyborczymi tejże partii – oni głosują jak lider każe. Samodzielni, niesforni, uczciwi – którym sumienie nie pozwala biernie godzić się na zło – wylatują z partii, a przy kolejnych wyborach nie znajdą się na liście kandydatów. Cóż dziwnego, że poseł szarak docenia sowite apanaże i staje się trybikiem w maszynce do głosowania.
Anglosaski system jednomandatowy ma tę zaletę, że ten, kto chce spróbować swych sił jako kandydat w wyborach do parlamentu, nie musi zbierać tysięcy podpisów, by znaleźć się w gronie kandydatów. W Wielkiej Brytanii wystarczy 12 (dwunastu) sąsiadów. Ta czy inna partia może go wesprzeć, przygarnąć… Ale wybrany na posła czy radnego – niezależnie od wyznawanych poglądów politycznych – reprezentuje przede wszystkim wyborców swego miasta, dzielnicy, regionu. To ich stanowisko, a nie partyjnego kacyka, ma wyrażać na forum parlamentu czy rady. Jeśli chce być ponownie wybrany.
Ktoś powie – my też mamy jednomandatowe wybory do senatu… i samorządu lokalnego. Tyle, że kandydat na senatora musi zebrać w mniejszym okręgu 20 tys., a w większym nawet do 150 tys. podpisów. Kto tego dokona bez pomocy partii czy lokalnej grupy interesów?
Nawet jednak w systemie anglosaskim (panującym też w byłych koloniach brytyjskich) zdarza się, że posłowie – zastraszeni, przekupieni lub zdezorientowani zagłosują wbrew woli ludu. Ot, np. za wprowadzeniem drastycznych rygorów pandemii.
Co może zrobić tak wykiwany naród, nie uciekając się do buntu?
Otóż w Szwajcarii – gdzie każdy akt ustawodawczy wymaga potwierdzenia w powszechnym referendum – problem jest rozwiązany.
Nasza konstytucja z 1997 roku, choć pełna niedoskonałości, daje także Suwerenowi – obywatelom Rzeczypospolitej – szansę skutecznej kontroli władzy. Jej artykuł 4 głosi, że Suwerenem jest Naród Polski, który „sprawuje władzę za pośrednictwem przedstawicieli lub b e z p o ś r e d n i o”. Takim instrumentem władzy bezpośredniej jest referendum.Aby go jednak uruchomić w społecznym interesie – trzeba mieć władzę…
Przed nami wiele opresji, ale zaplanowane na jesień „święto demokracji”, czyli wybory, chyba dojdzie do skutku. To kolejna szansa dla Suwerena bardzo już znużonego poczynaniami kolejnych władz… ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.