Rok 1970. Akademik „Zbyszko" w Poznaniu. Niekoedukacyjny, jeżeli ktokolwiek pamięta, co to znaczyło. Zadymiony do bólu pokój. W ustach nie obślinione bezustnikowe sporty, tylko prawdziwy „luksus": caro i carmeny. Wszyscy na wszystko mieli, bo rano odstali w kwesturze po stypendium. Stół pokryty kocem. Nie słychać więc stuku monet, które lądują w puli, tym bardziej banknotów, a rozdawane karty miękko osiadają tuż przed adresatem.
Poznaniak zdziwiony Szczecinem
Kołchoźnik z cicha gra. Zapomniany dziś przekazior. Znajdujący się w każdym pokoju, w każdym akademiku jak Polska długa i szeroka. Nazywany radiowęzłem studenckim. Same nowości muzyczne, które powszechnie słuchana Trójka nadawała grubo później.
Nagle, jak grom z jasnego nieba. - Weź, zrób głośniej - wszyscy oderwali głowy od kart. Zastygli, zaniemówili. Nie było: otwieram ani przebijam, a tym bardziej sprawdzam. Szok. I na tę chwilę brak świadomości, że w Polsce zadebiutowała obyczajowa wielka premiera, bo z kołchoźnika leciał erotyk stawiający na nogi całego męskiego „Zbyszka" i kładł żeńską sąsiednią
...
Fot. Facebook