W domu Agnieszki i Pawła Jędrzejków w podgryfińskim Bartkowie na ogół gwarno jest przez cały dzień. Gromadka wesołych dzieci szykuje się do wyjścia na podwórko, bo wyjrzało słońce, a za oknem kusi plac zabaw z huśtawkami, piaskownicą i torem przeszkód, najnowszym pomysłem pana Pawła. Niebawem będzie tam również trampolina. Wśród gwaru towarzyszącego zakładaniu kurtek i butów wyraźnie słychać głosik kilkuletniej dziewczynki: „Czy ta pani będzie nas adoptować?”. I choć pytanie małego dziecka mocno chwyciło za serce, dorośli szybko musieli opanować emocje, bo dzieci są bardzo uważnymi obserwatorami. – Nie, ta pani przyszła porozmawiać z ciocią – wyjaśnia gospodyni domu i szybko zmienia temat, pytając, czy sweterki i kurtki porządnie zapięte, buciki dobrze założone, a przedmioty do zabawy przygotowane. Dzieci potakują i pod opieką babci wychodzą na podwórko.
„Inkubator” pełen miłości
– Potrzeba zaopiekowania się dziećmi, które nie otrzymały tego od swoich rodziców, kwitła w nas od dawna, kiedy jeszcze nasze własne pociechy były małe – opowiada pani Agnieszka Jędrzejek. – Pogotowie rodzinne prowadzę ja, mąż zawodowo pracuje, ale współuczestniczy we wszystkim. Jest tak jak w każdej rodzinie powinno być, o wszystkim decydujemy wspólnie. Udział w pogotowiu ma cała rodzina. Państwo Jędrzejkowie są biologicznymi rodzicami trojga dorosłych już dzieci i adopcyjnymi najmłodszej 9-letniej córki. W ramach pogotowia rodzinnego przebywa u nich obecnie siedmioro dzieci, najstarsze ma siedem lat, najmłodsze – roczek. W ciągu dziewięciu lat w ich domu schronienie znalazło około 50 dzieci. Pojawiły się tu, bo zostały porzucone lub skrzywdzone przez własnych rodziców. Zabrane rodzicom podczas policyjnych interwencji, przeważnie są zaniedbane fizycznie i zawsze poturbowane psychicznie.
... Pełna treść artykułu dostępna w
eKurierze
z dnia 19-04-2019