Rozmowa z Jarosławem Molendą, autorem książki „Rzeźnik z Niebuszewa. Seryjny morderca i kanibal czy kozioł ofiarny władz PRL-u?"
- Co było bezpośrednim impulsem do napisania książki o Rzeźniku z Niebuszewa?
- Zdziwienie. Zdziwienie, że taka historia nie doczekała się do tej pory porządnego opracowania, bo książka pana Maxa Czornyja to fikcja, która nie ma nic wspólnego z faktami. Nie mam pojęcia, do jakiego gatunku literackiego należy twór autorstwa pana Błahego. Nie ma to zresztą najmniejszego znaczenia, bo gdy przystępowałem do zapoznawania się z historią Józefa Cyppka, tych publikacji jeszcze na rynku nie było. Rzeźnik z Niebuszewa pojawiał się w wielu opracowaniach o seryjnych mordercach, w antologiach o najsłynniejszych polskich mordercach, ale właściwie to była ta sama historia wałkowana na sto sposobów. Od samego początku coś mi w tych opowieściach nie grało, chciałem poznać prawdę, więc pierwsze kroki skierowałem do Archiwum Państwowego w Szczecinie, by zapoznać się z aktami sprawy, bo mało który dziennikarz to zrobił.
– Czy Józefa Cyppka można nazywać polskim Hannibalem Lecterem. Co łączy obie postacie?
– Nic ich nie łączy, choć przyznaję, że określenie „polski Hannibal Lecter” to znakomity chwyt marketingowy. Szkopuł w tym, że nie ma żadnych dowodów na to, że Józef Cyppek był kanibalem. Owszem, zastanowienie budzi fakt, po co wyciął serce i wątrobę swojej sąsiadki, po czym organy te umieścił na talerzu, ale takie pytanie powinni mu zadać śledczy albo psychiatra.....