Jedne bywają wojownicze, inne kochliwe lub nieśmiałe, wycofane. Rozpoznają swych bliskich, a wśród nich także ludzi. Jednym jedzą z ręki, na innych syczą. Nie mówią, nie czują łaskotek, nawet nie kichają, ale okazują ciekawość świata charakterystyczną dla wszystkich czujących istot. Żółwie. Lądowe i wodne. Te odepchnięte, skrzywdzone, opuszczone znalazły przyjazną przystań w domu Karoliny i Mateusza, młodego małżeństwa prawników o wyjątkowej pasji i powołaniu.
Teraz nie miałby problemu z zauważeniem, że plastron jest gładki, bez charakterystycznego wgłębienia, ogon krótki i nie tak spiczasty, pazury nie tak długie, a cały karapaks większy niż u samców. Wtedy jednak miał zaledwie sześć lat, jeszcze nie chodził do szkoły, a pasjonowały go głównie przygody Wojowniczych Żółwi Ninja. Gdy rodzice przynieśli mu znalezioną porzuconą „skorupę”, nazwał ją imieniem ulubionego z czwórki bohaterów – tego z czerwoną opaską – Raphaela. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że to jednak żółwica.
– Trudno racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego od tego momentu to właśnie żółwie stały się
... Pełna treść artykułu dostępna po zakupie
eKuriera
z dnia 15-03-2019