Był m/s „San". Pierwsze moje kapitaństwo, bo rejsu jako p.o. kapitan na „Dunajcu" nie liczę. Obydwa statki były prymitywnie proste. Nie zapewniały marynarzom należytego bytowania, nie mówiąc o wygodzie. Po „Sanie" zamustrowałem na „Goplanę". Pracowałem na tym stateczku ponad dwa lata. Doświadczyłem wielu osobistych przeżyć: miłych, sympatycznych, zawodowo pozytywnych.
Przewiozłem kilkanaście lokomotyw o wadze 96 ton, dla przekory nazwanych Bo-Bo. Lokomotywy przewożono na pokładzie. Jej gabaryty nie mieściły się w ładowni.
Po przewiezieniu ostatniej z 20 zakupionych otrzymałem od ministra komunikacji odznaczenie „Przodujący Kolejarz" PRL. Prasę prosiłem, by nie nagłaśniała wybitnego kolejarza. Skąd ta skromność? Dziwili się. Wyjaśniłem: nie chcę, by palcami wytykano moje dzieci i wyzywano „ojciec kolejarz". Dla zamknięcia tematu „kolejarza" wyjaśniłem, że liczyłem na bezpłatny bilet - na wszystkie relacje - powiedzmy na pięć lat. Uznali prawdopodobnie, że kapitana nie przystoi obrażać bezpłatnym biletem. Kolejarski takt i elegancja!
„Goplaną" obsługiwaliśmy regularną
...