Dostępny od niedawna na Netflixie „Gierek" Michała Węgrzyna to jeden z tych filmów, które ogląda się z rozdziawionymi ustami i oczami jak spodki. Tak nieudane, groteskowe i pokraczne dzieła zdarzają się bowiem nieczęsto. I fakt, dostarczają pewien rodzaj przyjemności - wstydliwej, takiej jak przy obserwowaniu nieboraka, który wywraca się na skórce od banana.
W ostatniej scenie grany przez Michała Koterskiego Edward Gierek już po swoim politycznym upadku wzdycha: „Tak sobie myślę. Czy ktoś kiedyś wspomni, że byłem dobrym człowiekiem, Polakiem, gospodarzem, patriotą? Że naprawdę kochałem ten kraj?". W normalnym filmie byłaby to scena boleśnie ironiczna - oto polityk, który utracił władzę, wciąż tkwi w żałosnych iluzjach, nie potrafiąc dostrzec własnych błędów, pielęgnując żal, że nie poznano się na jego wielkości. Ale w „Gierku" nie ma mowy o ironii. Były pierwszy sekretarz wierzy, że był zbawcą narodu polskiego, a twórcy filmu podzielają tę wiarę i ją celebrują.
Moje nad wyraz życzliwe założenie jest następujące: twórcy filmu, wśród których jest współscenarzysta,
...