Z przyjaciółką z lat szkolnych, anestezjolog dr Barbarą SIWIŃSKĄ rozmawia Aleksandra „Aleksandrynka" PETRUSEWICZ
- Basiu, po studiach na Akademii Medycznej w Poznaniu, w 1959 roku, trafiłaś na 10-miesięczny staż podyplomowy do szpitala w Śremie. Nie było COVID-a, ale to były bardzo trudne czasy dla „zakaźników".
- Chorzy na oddziale zakaźnym szpitala, w czasach gdy nie stosowano masowych szczepień ochronnych, a lekarz nie dysponował znanymi i dostępnymi już za żelazną kurtyną surowicami do leczenia błonicy i tężca, mogli liczyć jedynie na łut szczęścia i siły odpornościowe własnego organizmu. Wówczas dominowały schorzenia: żółtaczka zakaźna, dyfteryt, szkarlatyna, dur brzuszny i czerwonka oraz paraliż dziecięcy, czyli choroba Heinego-Medina. Tylko ciężkie przypadki odry, ospy wietrznej, półpaśca podlegały hospitalizacji. Nie było obowiązkowych masowych szczepień!
- To się na szczęście zmieniło…
- Postęp w zwalczaniu chorób zakaźnych zawdzięczamy mrówczej wieloletniej pracy setek czy tysięcy światowych uczonych. Wspomnę kilku z nich. W 1796 roku angielski uczony Edward Jenner
...