W tym szalonym świecie wojen, poświęceń, nienawiści, dobroci i (nie)zwykłej solidarności, często myślę o perspektywie. Bo z perspektywy na przykład takiego dalekiego i słabo znanego Vanuatu to ta nasza Europa, nie mówiąc już o Polsce, jest maciupka. I wcale nie taka ważna. A my się tu rzucamy, nadymamy i czujemy ważni, zamiast patrzeć realnie i relatywizować. Patrząc z jakiegokolwiek punktu pierwszego lepszego kontynentu, to jesteśmy najmniejszym kontynentem na świecie. Ajajaj! A tu leżą państwa, które były i chcą jeszcze grać rolę imperiów.
Republika Vanuatu ma to natomiast w nosie, bo nie leży na żadnym kontynencie. Państwo Vanuatu składa się z 83 wysp, z tego osiemnastu niezamieszkanych i w tym dwóch spornych z Francją: Hunter i Matthew. Obecna powierzchnia tej ostatniej wysepki uformowała się w dwóch trzecich dzięki wybuchom wulkanicznym dopiero w XX wieku. Ale nie wiek się liczy, tylko wody terytorialne i kłopot międzynarodowy z tego wypływa.
Erupcje wulkanów są na porządku dziennym w tym pięknym kraju. Tak jak tsunami. Tu przeżyłam pierwsze w moim życiu
...