Wigilijny wieczór, wspólne świętowanie i oczekiwanie na Nowy Rok - dziś nie zawsze w pełnym rodzinnym gronie, bo w szczególnych warunkach - budzi w wielu z nas refleksje i wspomnienia. Moje poprzednie świętowanie przełomu 2019 i 2020 roku było dla mnie też szczególne, choć z innego powodu. Spędziłem je w niezwykłym międzynarodowym gronie ludzi dobrej woli niedaleko Lippstadt w Niemczech. Ponadto w pobliżu mogłem odkryć ślady bytności rodziny Orchowskich, bliskiej mi od dzieciństwa spędzonego w Dąbiu…
Moja znajomość z rodziną Orchowskich zaczęła się w 1953 roku, gdy miałem pięć lat. Najpierw zaprzyjaźniłem się z ich koniem. Pan Ignacy Orchowski zauważył odwzajemnioną sympatię zwierzęcia i często zabierał mnie na przejażdżkę swoim drabiniastym wozem na metalowych kołach ze szprychami. Wtedy czasem wspominał, że podobnym kierował podczas wojny, po wyjeździe na przymusowe roboty do Niemiec. Później poznałem wojenne losy rodziny, a także historię jej osiedlenia się w Szczecinie.
Na przymusowych robotach
Ignacego Orchowskiego wywieziono na roboty do Nadrenii
...