„Na szyi miał pasek od spodni zakręcony drutem. Matową sierść na dramatycznie wychudzonym ciele. Mimo to machał ogonem" - to wspomnienie o Włodka pierwszym dniu wolności: od głodu i twardej ręki oprawcy, od przerdzewiałego łańcucha, jakim latami był uwiązany do starej zniszczonej budy.
Szczęśliwy traf sprawił, że w pewien grudniowy dzień mroźnej zimy Włodziu otrzymał szansę na nowe życie.
Sygnał wart życie
- Mała wieś pod Gryfinem. Wysoka metalowa brama. Nie powinno dziwić, że nikt przez lata nie próbował mu pomóc - wspomina Monika Koszewska, inspektorka Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Szczecinie, która dotarła w miejsce, w jakim tkwił Włodziu. - Cały czas mam przed oczami takie wspomnienie. Jak podbiegł niepewnie, gdy otworzyliśmy transporter. Porwał z niego koc. Zaniósł w zębach do dziurawej budy, wlokąc za sobą łańcuch: ciężki, zardzewiały, ciasno obwiązany wokół szyi. Myślę, że nie liczył już na nic więcej…
Sygnał w sprawie Włodzia dotarł do TOZ niemal w ostatniej chwili. Gdy wokół temperatura spadała, utrzymując się grubo poniżej zera - wygłodniały,
...