To było ponad trzydzieści lat temu. Pracowałem w redakcji tygodnika „Morze i Ziemia" i jechałem na reportaż do Stargardu, wtedy jeszcze Szczecińskiego. Reportaż miał być z gatunku historycznych, ale dotyczyć spraw, o których historia PRL wolała nie pamiętać.
„Morze i Ziemia" jako jedna z pierwszych gazet w Polsce zaczęła o tych sprawach przypominać i pisać. Starałem się i ja do tego przyczynić. Odnajdywałem ludzi, którzy opowiadali mi o wydarzeniach ze swego życia, o których dotąd nigdy głośno nikomu nie mówili. Często zresztą to właśnie oni, zachęceni tekstami w „MiZ", odnajdywali mnie.
Jechałem wtedy do nich, czasem na którąś ze szczecińskich ulic, ale też do miast i miasteczek regionu, bywało że i na wieś. Nie od razu czekała mnie opowieść. Moi gospodarze nie kryli obaw, czy ujawniając to, co było tyle lat ukryte, nie narobią sobie i mnie kłopotów. Ale rozmawialiśmy i będę te rozmowy pamiętał długo. Bo nie kryli wzruszenia i emocji, bywało, że pojawiały się łzy.
Do Stargardu jechałem na spotkanie z Czesławem Hołubem. Żołnierzem „Wachlarza", pod którym to
...