Czy dzieło sztuki oparte na założeniu, że wszyscy mężczyźni to świnie i potencjalni gwałciciele, może być dziełem spełnionym? Ależ tak, oczywiście! Demaskowanie patologii patriarchatu wydaje się dobrym paliwem dla bezlitosnego pamfletu, błyskotliwie złośliwej komedii, wstrząsającej analizy traumy ofiary gwałtu, fantazji o zemście na facetach w typie „Bękartów wojny" czy „Django" Tarantino. „Obiecująca. Młoda. Kobieta" Emerald Fennell nie jest jednak żadnym z powyższych przykładów. To smętna siermiężna szmira. Ale szmira zgodna z duchem czasów.
Miły przystojny gwałciciel
Zaczyna się od facetów tańczących w lokalu, od ich podrygujących brzuchów. Kamera patrzy na nich, tak jak często mężczyźni patrzą na dziewczyny w klubach, czyli nie jak na osoby, ale jak na przedmioty, kawałki mięsa, obiekty do zaliczenia. A zaraz potem pojawia się główna bohaterka Cassie Thomas (Carey Mulligan), pijana, rozwalona na kanapie na dyskotece, typowy samiec powiedziałby: prosząca się o kłopoty. Jej opłakany stan w wiadomym duchu komentuje grupa facetów, zwykłych gości, żadnych tam łajdaków. Jeden z nich, przystojny i miły, zabiera Cassie do domu, aby ją przelecieć. Zdziwiłby się, gdyby ktoś powiedział mu, że postępuje podle: przecież nie robi żadnej krzywdy, nie wsypał pigułki gwałtu do drinka, nie użył przemocy, a nieprzytomna dziewczyna nie protestuje. Gość się zdziwi. Cassie tylko udaje, że jest pijana…
Jak wyjaśni się niebawem, dziewczyna ma do zrealizowania ważną misję. Jej koleżanka ze studiów podczas imprezy została zgwałcona przez znajomego. Dla Cassie był to szok. Rzuciła studia. Mogła robić karierę, a jest nikim – marnuje życie w małej kawiarni. Zaprząta ją głównie rozliczenie z mężczyznami – całym gatunkiem oraz jednym konkretnym. Sprawy skomplikują się, gdy w jej życiu pojawi się facet inny niż wszyscy.