Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

A na deser pasikonik

Data publikacji: 03 listopada 2015 r. 11:58
Ostatnia aktualizacja: 29 listopada 2015 r. 14:43
A na deser pasikonik
 

Goście odwiedzający kołobrzeski Marine Hotel ***** nie kryli zaskoczenia. Takiego menu, jak w działającej tam restauracji Lobster, jeszcze w kurorcie nie było. Okazją do jego wprowadzenia był Halloween.

Trzy potrawy przygotowywane przez szefa kuchni Mariusza Kucharczaka każdemu musiały się skojarzyć z atmosferą tego dnia. Nawet karta dań miała kształt czarnej muchy. Co można było z niej zamówić? Podawaną na okrągłej desce kunsztownie skomponowaną przystawkę z foie gras, szpikiem oraz czarnymi mrówkami i wypiekanymi w hotelu bułeczkami z pokrzywą.

To oczywiście początek. Daniem głównym był wędzone pęczotto z larwami jedwabnika oraz móżdżkiem cielęcym i grzybami. Nie zabrakło także „owadowego” deseru. Szef kuchni serwował pasikoniki w czekoladzie z karmelem i Baileysem.

Podróż w przyszłość?

– Prawdziwy koneser powinien spróbować wszystkiego i właśnie nadarzyła się ku temu doskonała sposobność. Warto w tym miejscu wspomnieć o opinii naukowców, którzy twierdzą, że za kilkanaście lat owady będą głównym składnikiem diety ludzi. Podróż do przyszłości, jaką przygotowaliśmy dla gości naszej restauracji jest okazją do poznania jej smaków – podkreślał w dniu wprowadzenia menu Mariusz Kucharczak, skutecznie zachęcając do degustacji piszącego te słowa.

Już na pierwszy rzut oka wszystkie uprzedzenia związane ze świadomością jedzenia owadów poszły w niepamięć. Serwowane w restauracji Lobster entomologiczne potrawy kusiły swoim atrakcyjnym wyglądem. Dobrane przez szefa kuchni dodatki znakomicie się z nimi komponowały. Ten, komu odwagi nie zabrakło, teraz wie, czym jest raj dla podniebienia.

Mrówki z Tajlandii


Na pomysł przygotowania entomologicznych dań kucharz wpadł dwa miesiące temu. Wcześniej nie miał doświadczenia z tego rodzaju menu. Już na początku trafił na trudności związane z realizacją wyzwania. Okazało się bowiem, że w Polsce nie ma firmy zajmującej się dystrybucją jadalnych owadów. Dlatego wszystkie trzeba było sprowadzić bezpośrednio z Tajlandii.

Więcej we wtorkowym „Kurierze Szczecińskim” i e-wydaniu z dnia 3 listopada 2015 r.

Fot. Artur Bakaj

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA