Po raz pierwszy odbył się w Słubicach Feministyczny Dzień Prawniczy. Mógł zaczerpnąć atmosferę polskiego ruchu kobiecego.
Co za siłę się tu wyczuwa! – stwierdziła wiceprezydent Uniwersytetu Viadrina Janine Nuyken, stanąwszy przed wypełnioną aulą Collegium Polonicum. Otwierała wiele konferencji, lecz klimaty tak naładowane energią nieczęsto przeżywa. Przywitała około 350 kobiet, głównie z Niemiec, które w dniach 11-13 maja przyjechały do Frankfurtu nad Odrą i Słubic na Feministyczny Dzień Prawniczy. Gdy wchodziła, adwokatki, sędziny, prokuratorki, naukowcy i aktywistki, w tym wiele studentek, fetowały organizatorki kongresu i jego twórczynie, mające już niemało lat.
Wydaje się, że dla kongresu tak bogatego w tradycje, zwoływanego od 1978 roku, zmiana generacyjna nie jest żadnym problemem – dla załatwiania feministycznych problemów potrzeba bowiem prawniczek z wszystkich grup wiekowych. Jak różne są to sprawy, można było zauważyć w tematach warsztatów i grup roboczych: rasizm w prawie, status kobiet i dzieci doświadczonych przemocą w niemieckim prawie socjalnym, prawne zwalczanie mowy nienawiści, przestępstwo homofobii, czy też położenie prawne pracownic sezonowych, zatrudnianych w domach prywatnych. Ten ostatni problem bardzo często dotyczy Polek, opiekujących się w Niemczech ludźmi starszymi.
Prawniczki, które w latach siedemdziesiątych powoływały do życia Feministyczny Dzień Prawniczy (FJT), czuły potrzebę stworzenia „chronionej przestrzeni dla solidarności i sporów”. Wiedziały, że mitem, który muszą zdemaskować, jest neutralność prawa ze względu na płeć. A „przestrzeń chroniona” do dziś znaczy tyle, że dyskusje i warsztaty nie są otwarte dla szerokiej publiczności, lecz dla kobiet i dla osób, niemieszczących się w klasycznym porządku płci (po niemiecku oddaje to pisownia nazwy kongresu: Feministischer Juristinnen*Tag). Dlatego też dziennikarka, która zechce wejść na obrady, najpierw musi przedstawić się uczestniczkom. Będzie mogła pozostać na sali, jeśli nie usłyszy sprzeciwu. Ile warta jest taka przestrzeń dla kobiet, świadczą relatywnie wysokie koszty udziału w kongresie. Pieniądze prywatne są mu potrzebne, bo nie ma nazbyt wysokiego wsparcia finansowego.
Czy jakiekolwiek inne miejsce byłoby dla Feministycznego Dnia Prawniczego bardziej atrakcyjne niż Polska? W końcu z feministycznego punktu widzenia to Polska jest areną wydarzeń dramatycznych i pełnych napięć. To w Polsce toczą się najważniejsze boje o prawa kobiet i prawa reprodukcyjne. Rząd PiS chce zaostrzyć i tak już restrykcyjne prawo o aborcji, dążąc do całkowitego jej zakazu, a tym samym odebrania kobietom prawa do samodzielnego decydowania o potomstwie. Z drugiej strony wskutek „czarnego protestu” obudził się szeroki, jeszcze nieskoordynowany ruch Polek różnych grup i środowisk. O takiej mobilizacji feministki gdzie indziej mogą tylko marzyć.
Nie było w Słubicach prawniczki, która mogłaby uczestniczki kongresu, zrodzonego w niemieckim kręgu językowym, zapoznać z polskimi feministkami. Łączniczką stała się Bożena Chołuj, profesorka literatury i studiów gender na Viadrinie i w Warszawie. To właśnie ją sprowadziły Monika Płatek, adwokatka, profesorka Uniwersytetu Warszawskiego, stanowczy głos feministyczny w polskiej debacie publicznej, i Eva Kocher, dziekan Wydziału Prawa we Frankfurcie. Kocher i Płatek wypełniły rozmowę wprowadzającą w kongres. Płatek konkretnie przybliżyła niemieckim prawniczkom obraz polskich bojów „czarnych parasolek”.
Zarysowała też portret człowieka, leżący u podstaw wyobrażeń narodowo-konserwatywnych.
„Kobieta ciężarna, zredukowana do ciała, bez ducha i bez wolności, stała się własnością społeczeństwa” – mówiła. Podobnym wizerunkiem posłużył się niegdyś polski rzecznik praw dziecka, gdy proponował, aby kobiety ciężarne, pijące alkohol, przymusowo przenosić do placówek zamkniętych.
Płatek zaznaczała, że sprzeciwia się temu ogólna zasada równego traktowania, zapisana w art. 33 polskiej Konstytucji, a także prawa reprodukcyjne, zdefiniowane przez Światową Organizację Zdrowia (WHO), które również wynikają z polskiej Konstytucji. Mówiła, że państwo nie gwarantuje jednak tych praw, zabraniając zasięgania o nich informacji u lekarzy i w szkołach. Ruch praw kobiet ma więc w Polsce dużo do zrobienia, ale różne jego grupy muszą się lepiej zorganizować. Trzeba by też zdefiniować mizoginię i seksizm, odróżniać te zjawiska i wyjaśniać społeczeństwu.
Polska przeżywa dziś ostry ruch sprzeciwu. Tym bardziej warto więc przypomnieć, że w Niemczech Zachodnich aż do 1977 r. decydujący głos w małżeństwie miał mężczyzna.
Płatek mówiła, że kobiety na całym świecie muszą jeszcze wiele wywalczyć. Jednak dodawała: „Ale to jest koniec stuleci patriarchatu. Od tego nie ma odwrotu”.
Tekst i fot. Nancy WALDMANN
Na zdjęciu: Plakat kongresu przed wejściem do Collegium Polonicum w Słubicach