To było moje pierwsze doświadczenie z „Pociągiem do kultury” („Kulturzug”), który łączy stolice Niemiec i Dolnego Śląska. Poproszono mnie, bym przedstawił w nim wykład o Polakach we Wrocławiu przed 1939 rokiem, a po przyjeździe na miejsce zorganizował zwiedzanie miasta ich śladami.
Brak bezpośredniego połączenia kolejowego Wrocław – Berlin jest uciążliwy. By dojechać z Wrocławia do stolicy Niemiec (i na odwrót), trzeba korzystać z innych środków lokomocji. Najczęściej wybieram własne auto, choć i tak sprawa nie jest prosta. Nadal nie wyremontowano bowiem kilkudziesięciu kilometrów autostrady od granicy w stronę Wrocławia. Jej fatalną nawierzchnię kierowcy nazwali „najdłuższymi schodami świata”. Ograniczenie prędkości i monotonny stukot kół o pokruszony beton tworzą symboliczną granicę między Wschodem a Zachodem. Niby nowoczesność zagościła u nas na wielu polach, jesteśmy w UE, lecz wjeżdżając tu, na polskie pograniczne przedmurze, kierowca uświadamia sobie, że jest w specyficznej krainie. Być może chodzi o ćwiczenie cierpliwości i pokory? Tak czy inaczej biała plama na mapie inwestycji drogowych w Polsce – i to w tak newralgicznym miejscu – jest znamienna.
Okazją do polepszenia połączeń komunikacyjnych mogło być przyznanie Wrocławowi w 2016 roku miana Europejskiej Stolicy Kultury. Nie przywrócono jednak regularnego połączenia kolejowego Wrocław – Berlin, nie wyremontowano autostrady.
Natomiast od kwietnia 2016 roku kursuje między dwoma miastami weekendowy „Pociąg do kultury”. Od razu stał się przebojem, a w tamtym roku dostał prestiżową nagrodę. Korzysta z niego wielu pasażerów.
Pociąg o statusie Interregio-Express startuje w każdą sobotę i niedzielę rano z dworca Berlin Lichtenberg i po czterech godzinach, jadąc przez Cottbus, Forst i Legnicę, dociera do Wrocławia. Do Berlina wraca w sobotę wieczorem, kurs powrotny jest też w niedzielę. Wkrótce z Berlina jeździć ma także w piątki.
Pociąg ma tylko dwa wagony. Jadąc nim, podróżni mogą korzystać z biblioteki, obejrzeć wystawę, otrzymują też słuchawki, by słuchać muzyki lub wykładu. Z oferty skorzystało dotąd 38 tys. pasażerów, cena biletu to 19 euro w jedną stronę, podróżni mają też rabaty w hotelach. Po drodze pociąg zatrzymuje się nie tylko na nielicznych stacjach, lecz także w szczerym polu. Można więc zaczerpnąć świeżego powietrza.
Ponieważ nigdy jeszcze nie miałem wykładu w pociągu, chętnie przystałem na propozycję. Spodobał się zaproponowany przeze mnie temat: „Polacy w Breslau do 1939 roku” i związane z nim tematyczne zwiedzanie miasta dla laureatów małego konkursu przeprowadzonego w podróży.
Do pociągu wsiadłem w Cottbus. Wszystkie miejsca siedzące były zajęte. Wręczono mi mikrofon i słuchawki. Czułem się trochę jak w radiu. Słuchaczy nie widziałem – za oknem przesuwał się dolnośląski krajobraz. Gdy skończyłem wykład, usłyszałem dalekie brawa. Potem podeszło do mnie kilka osób i wywiązała się ciekawa rozmowa.
Na zwiedzanie Wrocławia nie było zbyt dużo czasu. Postanowiłem skupić się na trzech punktach: uniwersytecie, Ossolineum i Ostrowie Tumskim. Dużą uwagę przyłożyłem do tablic pamiątkowych.
Większość uczestników wycieczki była w stolicy Dolnego Śląska po raz pierwszy. Ważne było więc ogólne wrażenie, jaki ten wyjazd na nich wywrze. Na szczęście pogoda dopisała, a weekendowy tłum na rynku i Starym Mieście zawsze robi dobre wrażenie.
Muzeum Uniwersyteckie bez wątpienia warto zwiedzić. Wystawa, jaką prezentuje, powstała przed kilkoma laty z myślą o jubileuszu 200-lecia uczelni. Sadzę, że dziś wymaga ponownego przemyślenia, a może nawet trzeba by stworzyć ją na nowo. Zaskoczył mnie brak informacji o Polakach i polskich organizacjach studenckich przed 1939 rokiem. Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi.
Moim zdaniem wystawa unika pokazania różnych losów uczelni w różnych okresach jej istnienia. Pokazuje blaski – nie ma właściwie cieni. Zwiedzający nie dowie się więc nic np. o okresie nazistowskim, rządach totalitarnych we Wrocławiu, zwalnianiu i prześladowaniu pracowników i studentów.
W Archiwum Uniwersyteckim przeglądałem niedawno materiały m.in. na temat szykan wobec studentów polskich przed wybuchem II wojny światowej. Są ciekawym przyczynkiem do tragicznych w tamtym czasie dziejów Polonii wrocławskiej.
***
„Pociąg do kultury” to świetny pomysł, zainteresowanie nim w Berlinie jest spore, czego dowodzi liczba podróżnych. Oni chcą poznawać kraj sąsiada, co jest dobrym sygnałem, zwłaszcza że w relacjach polsko-niemieckich wciąż trzeba dbać o kontakty bezpośrednie. O katastrofalnej wręcz sytuacji w tym zakresie informuje najnowszy Barometr Polska – Niemcy 2018.
Myślę, że z większą dbałością powinniśmy przyjrzeć się naszej ofercie i poprawić ją. Jest też kolejny problem: co szczególnego proponuje „Pociąg do kultury” polskim podróżnym jadącym do stolicy Niemiec?
Krzysztof RUCHNIEWICZ
Historyk, profesor, dyrektor Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy’ego Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego
Na zdjęciu:W „Pociągu do kultury” można także posłuchać muzyki. Każdy pasażer otrzymuje w tym celu podróżne słuchawki.
Fot. KULTURZUG