Pierwsze wizyty Olafa Scholza i Annaleny Baerbock w Polsce nie były kurtuazyjne, jak przynajmniej nakazywałby dyplomatyczny zwyczaj. Potwierdziły, że między obu stolicami trwa czas trudny, mimo że przyjazd nowego kanclerza i nowej minister spraw zagranicznych do Warszawy poprzedziło przekonanie, wyrażone w umowie koalicyjnej partii, tworzących nowy rząd federalny, że stosunki polsko-niemieckie są przyjazne.
Kanclerz Scholz powtórzył to w Warszawie, lecz bez echa. Niemieckie media podkreślały też, że nie zareagował, przynajmniej oficjalnie, na rozwieszone w mieście plakaty, zrównujące władców III Rzeszy z politykami współczesnej RFN. Jeśli więc chodzi o atmosferę wizyty, sprawdziło się przewidywanie popularnego tygodnika „Focus”, który dwa dni przed nią określenie „przyjazna” („Freundschaftsbesuch”) wziął w cudzysłów. Co będzie dalej? Traktat Polska – RFN o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy obowiązuje.
Berlin będzie bronił wspólnotowych zasad unijnej praworządności, bo odstąpienie od nich mogłoby oznaczać kres Unii, a co za tym idzie – zakotwiczenia Republiki Federalnej w europejskiej wspólnocie państw, co jest jednym z filarów współczesnej niemieckiej państwowości. Wśród nich jest także – co oczywiste – demokracja, federalizm i pamięć o historii, akcentująca nieprzedawnialność doświadczenia nazizmu i niemieckiej winy. Liczne świadectwa trwałej pamięci o tym są w samym Berlinie. Powstanie kolejne – miejsce pamięci i spotkań, poświęcone polskim ofiarom wojny i niemieckiej okupacji.
Można oczekiwać, że rozmowy o rozumieniu praworządności w UE będą trwać, tak jak o koncepcjach Europy federacyjnej i Europy ojczyzn, przy czym Polska, w przeciwieństwie do Niemiec, nie ma doświadczeń państwa federalnego.
Berlin nie zgodzi się na debatowanie o wojennych reparacjach, co kanclerz Scholz powtórzył. Niemcy uważają, że sprawy te rozstrzygnął traktat 2+4, który stał się podstawą zjednoczenia Niemiec, ich traktatów z Polską, Czechami i Słowacją, Węgrami, gwarantem ostateczności powojennych granic. Sygnatariuszami traktatu były cztery mocarstwa. Raczej żadne z nich nie zgodzi się na jego renegocjacje. Można jednak sobie wyobrazić, że zgodzi się Moskwa i wesprze Warszawę w żądaniu reparacji. Co wtedy?
Berlin i Warszawa mają podobne zdanie, jeśli chodzi o sytuację na Ukrainie i agresywne kroki Rosji wobec niej. Postawa Moskwy zmniejszyła nawet dystans w ocenach Nord Stream 2.
Berlin popiera umacnianie przez Polskę granicy z Białorusią, lecz ma odmienny stosunek do migrantów i upomina się o przestrzeganie praw człowieka. W ostatnich miesiącach Republika Federalna przyjęła u siebie około 10 tysięcy migrantów, którzy dotarli do niej z Białorusi przez Polskę. Berlin mógłby cofnąć ich do Polski, bo zgodnie z prawem unijnym, w Polsce powinni zostać zarejestrowani i złożyć wnioski azylowe. Nie zrobił tego i nie zrobi.
Republika Federalna – jako państwo – nie boi się migrantów, choć wielu jej obywateli ma odmienne zdanie, w czym celuje narodowo-radykalna AfD. Notabene entuzjastycznie popiera ona działania Polski na granicy z Białorusią.
Współczesne niemieckie doświadczenie z migrantami jest inne niż polskie. Co czwarty mieszkaniec RFN ma nieniemieckie pochodzenie. Daje to 10,6 mln osób, czyli 26 proc. mieszkańców. Najwięcej w Niemczech jest Turków (1,5 mln), Polaków (867 tys.), Syryjczyków (700 tys.) i Włochów (643 tys.).
W latach 2015-2016 Republika Federalna przyjęła 1,5 mln uciekinierów głównie z Syrii. Pomagali im wolontariusze, w tym Polacy, m.in. Anna Alboth, organizatorka słynnego marszu do Aleppo. Mieszkając dziś z rodziną w Budapeszcie, dołączyła do Grupy Granica na Podlasiu i pomagała migrantom w przygranicznych lasach. Tragizm ich położenia opisała w szkockim „Guardianie”, jednej z najbardziej opiniotwórczych gazet świata.
Migranci potrzebują pomocy. O stosunku do nich społeczeństwa RFN świadczy choćby fakt, że w popularnym plebiscycie na Berlińczyka Roku 2015 zwyciężył Philipp Bertram, współorganizator Berlińskiej Akcji Pomocy Uciekinierom. Zdecydowana większość migrantów integruje się w niemieckim społeczeństwie. W nowym Bundestagu ponad osiemdziesięcioro posłów ma korzenie migranckie, a jego wiceprzewodniczącą jest Saliha Aydan Özoğuz (SPD), obywatelka Niemiec i Turcji. Niemieccy demografowie uważają, że RFN powinna rocznie przyjmować 400 tysięcy migrantów, żeby utrzymać efektywność gospodarki i spójność państwa. Polska też przyjmuje migrantów, głównie ekonomicznych, a mimo to wokół problemu migracji, który będzie narastał, tworzy się złą atmosferę.
Polsko-niemieckie pogranicze, gdzie przekraczanie granicy, swoista forma migrowania, jest codziennym doświadczeniem wielu osób, odczuwa napięcia między Berlinem a Warszawą. Powodują niepokój, bo transgraniczne kontakty są tu normalne i bardzo dobre. Nie słychać, by odpryski napięć uderzały w pogranicze, lecz im szybciej zostaną rozładowane, tym lepiej.
Przypomnijmy: w tym roku minęła 30. rocznica podpisania traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy.
Bogdan TWARDOCHLEB