Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Niektórzy „smażą” słone rachunki

Data publikacji: 23 sierpnia 2018 r. 20:01
Ostatnia aktualizacja: 24 czerwca 2019 r. 10:24
Niektórzy „smażą” słone rachunki
 

Oj, dostało mi się za to, że pochwaliłem niedawno smażalnię ryb w Mrzeżynie, która stoi na nabrzeżu portowym. Napisałem, że można tam nabyć wędzonego węgorza za 130 zł, a personel sprzedaje go na porcje. Nie trzeba kupować całego lub pół, jak ma to miejsce w innych smażalniach, przykładowo w Niechorzu, gdzie ryba ta kosztuje aż 160 zł.

Dowiedziałem się od „życzliwych” internautów, że jadłem za darmo i w nagrodę chwalę. Byłem tam przejazdem, zjadłem i zapłaciłem. Nie mówiłem, że jestem dziennikarzem. Byłem zwykłym klientem, który potem – jako dziennikarz – pochwalił lokal. Zresztą, każdy, kto tam był, wie, że zawsze są tu kolejki klientów, których nikt nie zmusza, by tu spożywać ryby i czekać w kolejce. Byli raz i przyszli kolejny, bo wiedzą, że płacą za coś, co im smakuje.

Zjadła kilogram surówki

Smażalni nad morzem jest wiele, ale z ich jakością bywa różnie. Niedawno na Facebooku jedna z klientek smażalni w Ustce zamieściła rachunek, jaki tam zapłaciła. Za dwie porcje ryby i surówki wyszło 170 zł. Klientka ze zdziwieniem, po spożyciu posiłku, dowiedziała się, że dorsze (105 zł za kg), jakie zjadła z mężem, ważyły po przeszło pół kilograma, a surówki prawie po kilogramie (25 zł za kg). Taki paragon otrzymała, ale nie mogła się odwołać, bo dania zostały zjedzone. Potem okazało się, że takich nabijanych w butelkę klientów było znacznie więcej, ale rachunek dostali, gdy zjedli posiłek. „Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi” – jak mawiał szatniarz w „Misiu”.

Nie ma co ukrywać, że takich sezonowych smażalni ze słonymi cenami, jak ta w Ustce, jest nad morzem wiele. Nachapać się przez sezon i do zobaczenia za rok. Bo turysta przybywa nad morze najczęściej na tydzień i wyjedzie, a po nim będą następni i też zostaną nabici w butelkę. Takich sezonowych lokali nad morzem jest wiele. Tyle tylko że jak ktoś się raz w nich przejedzie na rachunku i kiepskiej jakości jedzeniu, to więcej ich nie odwiedzi i odradzi innym. Ale mądry Polak po szkodzie…

Olej prawdę powie…

Niedawno przeprowadziłem rozmowę z pracownikami firmy, która odbiera zużyty olej z nadmorskich smażalni ryb. Usłyszałem, że jedni oddają olej, który nawet nie zmienił barwy, a inni prawie czarny, czyli stary i zużyty do entej potęgi, bo na nim ciągle smażyli ryby. Wymiana oleju to koszty, a sezon krótki… Moi rozmówcy powiedzieli mi, w której pogorzelickiej smażalni będą jedli na obiad rybkę. Nazwy nie wymienię, ale lokal ma od lat znakomitą renomę. Ba, klienci ostatnio mi się skarżyli, że musieli czekać na wolny stolik. Właściciel lokalu stwierdził, że kuchnia ma określoną wydajność i nie jest w stanie wydać więcej porcji. – Przecież nie dam klientowi niedosmażonej ryby – stwierdził pan Wojtek.

Są smażalnie, które jadą na dobrej opinii sprzed lat. Znam taką w Niechorzu, która – owszem, może kiedyś była znana (na rybkę wpadali tam m.in. aktorzy uczestniczący w turnieju tenisowym), ale spoczęła na laurach. Teraz jest to „taśma”, więc z jakością jest tu kiepsko, ale klientów nie brakuje. Bo być nad morzem i nie zjeść rybki, to tak jak nie zobaczyć papieża, będąc w Rzymie. ©℗

Tekst i fot. Mirosław Kwiatkowski

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA