Rozmowa z Krzysztofem Lichtblauem, autorem programu „Pan od książek”, szefem wydawnictwa Granda
– W „Panu od książek” rozmawiasz ze szczecińskimi pisarzami. Jak narodziła się ta idea?
– Wszystko zaczęło się dwa lata temu, gdy pracowałem w jednym z portali kulturalnych. Poczułem wtedy, że zaczyna mi brakować tematyki regionalnej, lokalności. Nawiązałem współpracę z Wojciechem Wirwickim i razem stworzyliśmy „Pana od książek”. Interesują mnie przede wszystkim książki związane ze Szczecinem, niekoniecznie te najnowsze. Zawsze staram się pytać twórców o ich korzenie, koligacje, o to, jak się osadzali w mieście. A są to twórcy w różnym wieku, reprezentujący różne gatunki. Pierwszym moim gościem był Marek Stelar, autor kryminałów.
– Jaka rozmowa najbardziej cię zaskoczyła?
– Ostatnio spotkałem się z Pauliną Romanowicz, historyczką, archeolożką, autorką książki o Skolwinie, w której wypowiadają się starsze osoby, pamiętające, jak ta dzielnica wyglądała po wojnie. A wyglądała zupełnie inaczej niż teraz. Było tu centrum z prawdziwego zdarzenia, prężnie działały organizacje kulturalne, koncerty dawali topowi w tamtych czasach artyści, jak Maryla Rodowicz i Czerwone Gitary. Sytuacja zmieniła się wraz z upadkiem huty. Kultura zakładów pracy zniknęła.
– Coś łączy pisarzy z naszego regionu?
– Tak, mniej lub bardziej wsiąkają w Szczecin. Miasto jest dla nich punktem odniesienia.
– Któryś z twórców okazał się zupełnie innym człowiekiem, niż tego oczekiwałeś po lekturze jego książki?
– Staram się nie mieć żadnych założeń i oczekiwań. Zwłaszcza że często rozmawiam z autorami takiej literatury, która nie jest w ścisłym kręgu moich zainteresowań. Interesują mnie ludzie, po prostu, ale też to, co pcha ich do sięgnięcia po pióro.
– Dużo zrobiłeś tych rozmów?
– Trzydzieści pięć – i to nie koniec. Gdy zaczynałem, wiele osób pukało się w czoło, że materiału wystarczy może na dziesięć.
– Bo nie wiedzieli, że jest tylu lokalnych twórców?
– Właśnie. A dzieje się sporo. Ostatnio w Szczecinie zamieszkała poczytna pisarka literatury obyczajowej Agata Przybyłek – zrobiła to, bo wyszła za mąż za szczecinianina. Zresztą rozmawiam nie tylko z pisarzami, ale z ludźmi słowa. Moimi gośćmi byli raper Łona i Cecylia Judek z Książnicy Pomorskiej czy publikujący historycy.
– Planujesz inne przedsięwzięcia związane z lokalnymi pisarzami?
– Pewnie. Jeden z pomysłów: aplikacja mobilna, która pokazywałaby, że dany fragment miasta jest opisany w literaturze albo że któryś z pisarzy jest z nim związany. Wiele podobnych wydarzeń organizujemy również w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Szczecinie, gdzie pracuję w dziale promocji.
– Nasze miasto przebiło się do ogólnej świadomości?
– Tak, ale mogłoby się przebić jeszcze bardziej. Ostatnio gdy byłem w Krakowie, odbyłem rozmowę na temat słynnego logo Szczecina. Można mieć do niego różne podejście, ale wzbudza zainteresowanie innych.
– Opowiedz więcej o swoim wydawnictwie.
– To są przede wszystkim dwa nurty. Pierwszy – literatura związana z regionem. Wydałem już nową powieść Krzysztofa Niewrzędy pod tytułem „Confinium”. Swoją książkę opublikuje u mnie Dariusz Bitner. Może nie będzie szczecińska, ale autor jest jak najbardziej szczeciński! Drugi nurt – komiksy. Wydałem właśnie surrealistyczny miejski kryminał autora z Gliwic. A także dzieło Karoliny Walczak, absolwentki Liceum Plastycznego w Szczecinie, nawiązujące do „Traktatu o manekinach” Brunona Schulza. Zapewniam, że ten komiks nie pozostawi nikogo obojętnym.
– I na koniec – co ci się podoba w naszym mieście, a co nie?
– Pomijając banały w typie: to stosunkowo zielone miasto, powiem tak: lubię różnego rodzaju stowarzyszenia, a tych jest w Szczecinie coraz więcej. Szczecin daje dużo przestrzeni na realizowanie swoich pomysłów i dobrze, że dostrzega to coraz więcej osób.
– Dziękuję za rozmowę. ©℗
Rozmawiał Alan SASINOWSKI
Fot. Marta Krawczuk