Zrobić selfie na bulwarach, na lancz zjeść belgijskie frytki albo precle, a potem miejskim rowerem pojechać do klubu, wcześniej konsumując jakieś oryginalne lody. I to na pewno nieprawda, że w Szczecinie nic się nie dzieje i nie ma co robić. Zwłaszcza, gdy nadchodzi weekend...
Owszem. Tego lata nie koncertuje w grodzie Gryfa Quenn, ani nawet Lionel Richie, ale nie znaczy to wcale, że soboty i niedziele w mieście są nudne. Owszem. Lokale znikają czasami z gastronomiczno-rozrywkowej mapy, jednak jest sporo takich, do których ustawiają się kolejki - od lat, od pewnego czasu. Stylistki zwykle o hitach sezonu mawiają „must have". My podpowiadamy, gdzie wypada bywać tego lata... Jeśli oczywiście jeszcze tam państwa nie ma, nie było.
Bulwary.
Czy ktoś jeszcze przypomina sobie erę sprzed bulwarów? Co bardziej hmmm... romantyczni potrafili co prawda przesiedzieć całą noc pod Trasą Zamkową, jednak specjalnie bezpieczne to nie było. A teraz? Niedzielne przedpołudnie, słońce przygrzewa niemiłosiernie. Miasto - jak to zwykle w niedziele - nieco opustoszałe. Część mieszkańców pojechała nad morze, doskonale wiedząc, że w Szczecinie go mimo wszystko nie znajdzie. Ci co zostali albo są na Błoniach (to raczej rodzice dzieciom), albo na bulwarach właśnie. Ktoś smaruje kremem z filtrem nos, by mu się nie przypiekł, ktoś chowa za plecami piwko, by przez przypadek nie spisał go policjant. Rozmowy, śmiechy. Jak to jednak bywa są tacy, co uszanować tego, że tam jest fajnie, nie potrafią. To ci, co wrzucają znajomych do Odry, kradną koło ratunkowe, oczywiście przeginając z alkoholem. Na bulwarach lokali dostatek, można wygrzać się na leżakach, schować w koszu takim samym, jaki stoi chociażby w Ahlbecku. Szczecin wrócił nad rzekę.
Śniadanie na Błoniach.
Najlepiej przyjechać na nie na rowerze, jak nie swoim to miejskim (patrz niżej). Śniadania odbywają się cyklicznie przy zbiegu ul. Monte Cassino i Piotra Skargi, przy czym nie w każdy weekend. Zawsze wcześniej anonsowane są na Facebooku. Aż szkoda, że taki śniadaniowy targ jest tylko jeden w mieście (prawobrzeże jest w tym temacie ewidentnie poszkodowane). Rodzinna atmosfera, przysmaki nieskażone żadną chemią, weganie i wegetarianie na pewno znajdą coś dla siebie. O tym, jak dużym powodzeniem cieszy się takie jedzenie pod chmurką, świadczą tłumy bywające na śniadaniach, niezależnie od pogody. Czasami tylko słychać nieśmiałe narzekanie, że smakołyki mogłyby być ciut tańsze.
Fot. Ryszard PAKIESER
Rower miejski.
Po prostu modny. Zobaczyć na nim można nie tylko młodzieniaszków śmigających do szkoły albo na uczelnię, ale też tych nieco bardziej zaawansowanych wiekiem. Nie będziemy się tutaj rozwodzić nad wyższością roweru nad samochodem czy odwrotnie. Fakt jest natomiast niezaprzeczalny. Rower, mimo wielu na niego narzekań, jest hitem. Dobrze podjechać nim na bulwary, dobrze przystanąć przed lodziarnią. Dobrze przed kawiarnią dającą upust rowerzystom. Rowerowa rewolucja trwa, choć nie wszystkim ona w smak.
Nowy Browar.
Znalezienie miejsca w weekend - graniczy z cudem. Dokonanie rezerwacji - graniczy z cudem. Tłumy walą tam drzwiami i oknami. Jak nie uda się za pierwszym razem, może za drugim, może za trzecim. Ten lokal to swego rodzaju fenomen. Co przyciąga setki szczecinian? Może transmisje sportowe pokazywane na tak wielu ekranach, że można dostać oczopląsu. A może jednak przyrządzane na miejscu piwo, jedyne w swoim rodzaju? Czy raczej jedzenie, smaczne, swojskie, nie drenujące kieszeni do granic. Jaki jest przepis na sukces, wie pewnie tylko właściciel... My gratulujemy.
Lemoniada, bajgle, frytki, kawa
Czasy, kiedy bezkarnie objadało się ociekającymi od tłuszczu kebabami w dodatku z frytkami, może nie tyle minęły, co powoli „schodzą do podziemia" (o ile mogą zrobić to czasy...). Nie znaczy to wcale, że to, czym teraz „powinniśmy" się objadać jest jakoś mniej kaloryczne. Ale - podobno - nie tak naszpikowane chemią, jak przechowywane w dwudziestolitrowych plastikowych wiadrach sosy o bliżej niezidentyfikowanych smakach. Mamy więc na drugie śniadanie czy podwieczorek bajgle na słodko albo słono lub gorące pączki z nadzieniami takimi, o których do niedawna nikomu się nie marzyło. Kajmak, snickers, kokos - proszę bardzo. Frytki koniecznie, jak w minionym wieku, w dużych papierowych tytkach, tyle że nie polskie, a niby belgijskie. Ale skoro smażone w Szczecinie, to może raczej jednak polskie... Do tego bazyliowo-pietruszkowa lemoniada albo inny jarmużowo-szpinakowo-pomarańczowy koktajl. Najeść się tym zawsze nie najemy, ale wszak nie o to chodzi. Ważniejsze są walory smakowe.
Od pewnego czasu wszyscy pędzą do pracy czy na uczelnię z kawą w dłoni. Ci zaradniejsi i lepiej zorganizowani zaparzają ją sobie w domu, reszcie pozostaje zakup w licznych punktach. Wydawać by się mogło, że 12-13 złotych to cena, która woła o pomstę do nieba, a jednak amatorów kupnej „kawusi" nie brakuje.
Lody we wszystkich smakach świata. I kolorach.
Jeszcze nie tak dawno temu lody jadało się wtedy, gdy z nieba lał się skwar. Teraz jemy przez okrągły rok. Przede wszystkim te naturalne, ale też sorbety i wegańskie cuda. Lodziarnie mnożą się w Szczecinie w tempie zawrotnym. Kształty, sposób podania - czego to ludzie nie wymyślą. A już jeśli chodzi o smaki... Można wybierać i przebierać. Czasami jednak trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo przed takim Marczakiem, Fabryką czy Gelatiamo kolejki potrafią być nieludzkie. Kto by jednak nie chciał spróbować zimnej słodkości o smaku paprykarza albo red bulla, rozkoszować się mascarpone z czarnym bzem albo ciemnej czekolady z chilli.
Hormon
Pieszczotliwe zwany przez stałych bywalców Szmatą. Bywalców tych samych od lat. Hormon jest jak narkotyk. Można nie przyjść rok, można nie przyjść dwa, ale jednak się wraca. Zauważa się zmiany, lecz klimat wciąż ten sam. I niektóre osoby za barem. Sukces tego klubu jest niewiarygodny, Hormon to już wręcz legenda Szczecina, w książkach się o nim pisze. A przecież nie jest ani jakoś specjalnie stylowy, ani jakoś świetnie usytuowany. Magia tego miejsca drzemie w ludziach. Różnych, trudno ich zaszufladkować i sklasyfikować. Tu wielbiciel psychodelicznego techno, sięga po piwo nad ramieniem paniusi biegającej na trzydziestocentymetrowych szpilkach, która bawi się z kumpelą punkówą.
Filharmonia
O tym, że bryła filharmonii budzi kontrowersje, przy czym nagradzano ją gdzie tylko się da, wiemy wszyscy. Ale nowa filharmonia zrobiła coś bardzo ważnego, wręcz wywołała mentalny przewrót. Kiedy jeszcze mieściła się w magistracie, kojarzyła się raczej z trudnym repertuarem, przeznaczonym dla nielicznego grona koneserów. Teraz filharmonia jest dla wszystkich, bo i otworzyła się na muzykę każdego rodzaju. Ktoś jeszcze nie był w filharmonii? Musi szybko nadrobić!
E. KOLANOWSKA
Na zdjęciu: Fabryka Lodów oferuje specjały w nietypowych smakach.
Fot. Ryszard PAKIESER