Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Gniew oceanu to nie fikcja

Data publikacji: 22 października 2015 r. 12:25
Ostatnia aktualizacja: 22 października 2015 r. 12:25
Gniew oceanu to nie fikcja
 

Andrzej Piela ze Świnoujścia ma trzy życiowe pasje. Pierwszą są motocykle. Uwielbia jeździć i majsterkować przy swoim Harleyu. Drugą są sporty walki. Trenuje Real Combat Systems oraz brazylijskie jiu jitsu. Trzecią pasją świnoujścianina jest jego praca. Jako chief oficer pływa po morzach Europy i świata. - Lubię to. Tak naprawdę to całkiem fajna praca - mówi „Kurierowi”.

Tata też pływał
Bakcyla połknął jeszcze jako 10-letni chłopiec. Tata pływał. Zabrał syna na statek. Andrzej popłynął wtedy do Francji i Danii. Dla dziesięciolatka była to oczywiście wielka frajda. Uznał, że fajnie byłoby robić to samo, co ojciec.
- Byłem dzieciakiem, a dzieciakom to się wszystko podoba, a już na pewno pływanie statkiem i odwiedzanie zagranicznych portów. Kilka lat później podjąłem naukę w Zespole Szkół Rybołówstwa Morskiego (dzisiejszy Zespół Szkół Morskich - przyp. autora), a później robiłem kursy oficerskie - opowiada „Kurierowi” A. Piela.
Obecnie pracuje jako starszy oficer. Na pierwszy kontrakt popłynął w 1995 roku. Odwiedzał porty w Europie, Afryce Zachodniej i Ameryce Środkowej. Pływał m.in. na gazowcach LPG. Wspomina, że normy bezpieczeństwa jakie trzeba tam spełnić są wysokie. Wszystko musi być na „tip top”.
- Ale wbrew pozorom praca tam nie jest wcale trudna. W końcu przywyka się do tych innych zasad i zaczyna być to rutyną. Marynarze bardziej unikają pływania na chemikaliowcach, bo boją się, że zachorują - mówi A. Piela.
Od kilku lat pływa na statku typu general cargo. Pół roku jest na morzu, a pół roku w domu. Uważa, że taki układ jest idealny. - Do pracy mam blisko - śmieje się nasz rozmówca - O godzinie 4 mam być na mostku. Wstaję za piętnaście czwarta, szybko się myję i jestem w pracy. Nie muszę się martwić o gotowanie, sprzątanie, a jako oficer zajmuję się bardziej pracą menadżerską. Czasami tylko zdarza się sytuacja, gdy nie mam pewności do działań jakiegoś marynarza, np. jak pojawi się jakaś usterka, że trzeba gdzieś zejść i samemu wszystko sprawdzić.

Gniew mórz i oceanów
Każdy marynarz musi zetknąć się ze sztormem, wielkimi falami i niebezpiecznymi prądami. Nie inaczej było z Andrzejem. Jak sam mówi, „takie już życie tych, co na morzu”. Oczywiście - są to chwile trwogi. 
- Zeszłej zimy głośno było o cementowcu „Cemfjord”, który zatonął u wybrzeży północnej Szkocji. My wtedy płynęliśmy na wschód, a oni na zachód - w stronę bardzo niebezpiecznej cieśniny, w której są straszne prądy. Jak wiatr wieje z siłą pięciu węzłów w tą samą stronę, co prądy, to statek mknie jak dziki. A jak wieje w przeciwną stronę, to fale się spiętrzają i robią się „kozły”. My wystraszeni szliśmy w stronę Norwegii, a oni tam popłynęli, w najgorsze piekło. Później, stojąc już przy kei z trudem chodziliśmy po pokładzie - opowiada pan Andrzej.
Spotykał się z falami na 15 metrów. Jak opowiada „Kurierowi”, finałowe sceny z filmu „Gniew oceanu” z George’m Clooneyem to nie tylko filmowa fikcja. - Na morzu wygląda to czasami jak na tym filmie. Idąc na taką falę człowiek ma tylko nadzieję, że silnik nie padnie. Inaczej statek zrobi fikołka i zatonie. Gdy więc tylko ktoś mówi: „Oby tylko silnika szlag nie trafił”, to od razu słyszy „Nie krakaj!” - dodaje.

Musi być co najmniej jeden trening dziennie!
Lubi odwiedzać porty. W Afryce Zachodniej można tanio zjeść i wypić. Ale bywają miejsca niebezpieczne, gdzie miejscowe bandziory mogą napaść marynarzy i okraść. Są i te piękne miejsca - jak porty w Kopenhadze i Sztokholmie. Jeszcze ładniejszy jest Petersburg. Najbardziej jednak pan Andrzej lubi hiszpańskie porty. - Z tym, że teraz praca na statku odbywa się tak szybko, że czasu na zwiedzanie jest właściwie mało - tłumaczy.
A co z tęsknota za rodziną? - Teraz jest inaczej niż kiedyś. Są telefony komórkowe, skype, w wyjątkowych sytuacjach telefon satelitarny. Kontakt z rodziną mam praktycznie cały czas - odpowiada.
Wielką pasją pana Andrzej są motocykle. Należy do klubu Nine Six Chapter North West i ma Harleya Davidsona. Poza tym uwielbia walczyć. Kiedyś ćwiczył taekwondo, amatorsko z kolegami próbował kickboxingu, a dzisiaj jest członkiem świnoujskiego Berserkers Teamu i ćwiczy tam Real Combat Systems (system walki przydatny w walce z kilkoma przeciwnikami) oraz brazylijskie jiu jitsu. Na statku urządził sobie siłownię z workiem treningowym i atlasem. Musi być przynajmniej jeden trening dziennie. 
- Mam tam worek treningowy i atlas. Jest jeszcze jeden taki zapaleniec, który ćwiczy, ale zazwyczaj trenujemy osobno, bo mamy zmiany w innym czasie. Czasami jednak udaje się trochę razem poćwiczyć i wtedy powtarzamy techniki Real Combat Systems - dodaje nasz rozmówca. ©℗

Tekst i fot. Bartosz TURLEJSKI

Andrzej Piela ze Świnoujścia bakcyla do pływania połknął jeszcze jako 10-letni chłopiec, gdy tata zabrał go na statek. Na pierwszy kontrakt popłynął w 1995 roku. Odwiedzał porty w Europie, Afryce Zachodniej i Ameryce Środkowej.

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA