Niedziela, 24 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Złote lata sześćdziesiąte

Data publikacji: 22 października 2020 r. 10:34
Ostatnia aktualizacja: 22 października 2020 r. 10:34
Złote lata sześćdziesiąte
Dawna siedziba PŻM przy ul. Małopolskiej 44 w Szczecinie. Fot. PŻM  

W połowie lat 60. XX wieku Polska Żegluga Morska wkroczyła w okres, który można nazwać „złotymi latami” przedsiębiorstwa. Firma okrzepła już na dobre, dzięki żywiołowemu rozwojowi była coraz bardziej znana na międzynarodowym rynku żeglugowym, w kraju zaczęto zaliczać ją do najważniejszych podmiotów ówczesnej gospodarki. Wówczas też zrodził się pewien specyficzny obraz PŻM – przedsiębiorstwa, którego pracownicy czują, że należą do lokalnej elity społecznej i z dumą mówią: jesteśmy z PŻM.

W połowie lat 60. flota Polskiej Żeglugi Morskiej liczyła już 100 statków. Wraz ze wzrostem liczby jednostek i rozwojem struktur przedsiębiorstwa bardzo szybko rosła również liczba zatrudnionych w PŻM pracowników. W okresie 1961-1965 uległa ona prawie podwojeniu i wyniosła w ostatnim roku „pięciolatki” 4700 osób. W 1966 roku przyjęto do pracy kolejne 400 osób. Dzięki dobrej współpracy z Państwową Szkołą Morską (jej kontynuatorka Wyższa Szkoła Morska rozpoczęła swoją działalność w 1969 roku) zniknęły wreszcie odczuwalne praktycznie od początków istnienia przedsiębiorstwa niedobory w kadrze oficerskiej. Duża nadwyżka występowała za to na stanowiskach szeregowych. W związku ze stopniowym wycofywaniem statków opalanych węglem (bądź też przerabianiem ich napędu na paliwo mazutowe) likwidacji ulegały stanowiska smarowników, palaczy i pomocników palaczy. Przechodzili oni na stanowiska motorzystów.

Podnosił się także standard pracy we flocie. Jednostki wchodzące do eksploatacji wyposażane były w nowoczesne urządzenia usprawniające pracę „maszyny” i „pokładu”. Obowiązkowe w kabinach stały się węzły sanitarne. Statki wysyłane w tropiki miały już klimatyzację, a te, które jej nie posiadały, wysyłano w gorące regiony jedynie wyjątkowo. Jeden po drugim znikały stare parowce: najpierw z linii kubańskiej, później z zachodnioafrykańskiej.

Dbając o właściwy rozwój intelektualny załóg oraz ich rozrywkę w czasie długich rejsów, Ministerstwo Żeglugi powołało do życia Morski Ośrodek Metodyczno-Informacyjny (MOMI), który przejął na siebie zadanie koordynacji działalności kulturalnej na statkach, wcześniej prowadzonej w sposób poprawny, ale dość przypadkowy. Jak podawała w swoich sprawozdaniach peżetemowska Rada Zakładowa, w latach 1963-1966 zakupiono na statki: 324 radioodbiorniki, 60 telewizorów, 30 magnetofonów, 15 aparatów fotograficznych, 16 kamer filmowych oraz trzy akordeony. Wśród załóg intensywnie rosło czytelnictwo, obserwowano duże zainteresowanie filmem. Oprócz „pospolitych” rozrywek, jak gra w karty, szachy czy warcaby, na statkach powstawały samorzutnie kółka zainteresowań (modelarstwo, fotografia itd.), organizowano wszelkiego rodzaju konkursy i zgaduj-zgadule. Zdarzały się nawet wieczorki literackie.

Na statkach popularny był również sport, m.in. wszędobylski ping-pong. Załogi łączyły się także w drużyny piłki nożnej. Zachętą do sportowych zmagań były rozgrywki organizowane przez Zarząd Główny Związku Zawodowego Marynarzy i Portowców, o Puchar Bałtyku. Na przykład w 1966 roku trofeum to zdobył s/s „Gniezno” pod dowództwem kapitana Stefanowskiego.

Najpilniejszą potrzebą każdej rodziny peżetemowskiej było oczywiście posiadanie mieszkania. Przedsiębiorstwo pomagało więc w zdobyciu bądź lokalu w budynkach budowanych za własne pieniądze wyłącznie dla swoich pracowników, bądź też w tzw. budownictwie resortowym, w którym nowe inwestycje powstawały za wspólne środki przedsiębiorstw gospodarki morskiej. Przyznawano również mieszkania spółdzielcze – w latach 60. w ramach umowy ze spółdzielnią mieszkaniową „Kotwica”. Wszystkie mieszkania przydzielała peżetemowska Komisja Socjalno-Bytowa, a kryteriami, jakie przyjęto dla wyboru kandydatów, były: trudne warunki mieszkaniowe, długoletni staż pracy oraz nienaganna opinia moralna i zawodowa. W latach 1963-1966 łącznie przyznano w ten sposób pracownikom PŻM 50 mieszkań z budownictwa zakładowego i resortowego oraz 91 mieszkań z budownictwa spółdzielczego. Oczekujących było jednak znacznie więcej: 284 na mieszkania spółdzielcze i 22 na zakładowe. Długa kolejka chętnych na własne lokum powodowała, iż rozważano założenie własnej Spółdzielni Domków Jednorodzinnych i zbudowanie dużego osiedla marynarskiego na szczecińskim Osowie. Planów tych jednak nie zrealizowano.

W 1964 roku utworzono w przedsiębiorstwie Kasę Zapomogowo-Pogrzebową. Przeciętna wysokość zapomogi wypłacanej pracownikom w kolejnych latach wynosiła 20 tys. zł. W tym samym roku powołano Koło Rodzin Marynarzy. W ciągu dwóch lat wstąpiło do niego 500 członkiń – w większości marynarskich żon – a ich działalność polegała m.in. na opiece nad dziećmi oraz nad chorymi pracownikami PŻM pozostającymi w szpitalu, czy pomocy rencistom i sierotom. Członkinie koła utrzymywały stały kontakt z sierotami po pracownikach PŻM, dbając m.in. o ich wyniki w nauce szkolnej. W 1966 roku utworzono Fundusz Pomocy Doraźnej dla Rencistów i Sierot, na który składali się wszyscy zatrudnieni w PŻM – po 0,1 procent miesięcznego zarobku (z wyłączeniem osób zarabiających poniżej tysiąca złotych miesięcznie). Z pieniędzy tych sierotom fundowano książeczki oszczędnościowe oraz kupowano odzież. Z kolei renciści mogli liczyć na darmowy opał na zimę czy przydział ziemniaków. W grudniu każdy rencista otrzymywał 400 zł bonusu świątecznego, a w ciągu roku uczestniczył w podziale funduszu za osiągnięcia ekonomiczne załóg, otrzymując po 500 zł.

Do kwietnia 1965 roku przychodnia dla pracowników PŻM mieściła się przy ul. Kapitańskiej w Szczecinie. Ciasnota pomieszczeń i oddalenie od głównego budynku przedsiębiorstwa nie ułatwiały jednak pracownikom korzystania z porad lekarskich. Powołano zatem Przychodnię Przyzakładową, a usługi medyczne przeniesiono do budynku sąsiadującego z PŻM. W przychodni czynne były dwa gabinety internistyczne, jeden zabiegowy, laboratorium analityczne oraz gabinet stomatologa i technika protetyka. Przychodnia przejęła też wydawanie świadectw zdrowia. W tym samym czasie na statkach zatrudniono 12 lekarzy okrętowych. W celu zebrania środków na leki dewizowe i leczenie za granicą stworzono fundusz leków, na który składali się wszyscy marynarze, odprowadzając na niego 1 proc. swoich zarobków dewizowych. W krótkim czasie udało się na nim zgromadzić 8800 dolarów. Pierwszą osobą, która skorzystała z tego funduszu, była żona jednego z kapitanów, chora na gruźlicę i mająca kłopoty ze znalezieniem odpowiedniej placówki do leczenia w Polsce. Dzięki składkom marynarskim została wysłana do szpitala w Hamburgu.

Dużą popularnością wśród pracowników PŻM i ich rodzin cieszyły się wycieczki krajoznawcze organizowane z wykorzystaniem własnego transportu autobusowego. W 1966 roku odbyło się łącznie 26 wycieczek do różnych części Polski i kolejne 50 w 1967 roku. Przeprowadzono też kilka wyjazdów do NRD i na Węgry. Wszystkim dzieciom marynarskim gwarantowano wypoczynek w okresie ferii zimowych oraz letnich wakacji. Odbywał się m.in. w ośrodkach kolonijnych w Kielcach, Szklarskiej Porębie, Poroninie czy Dziwnowie. Dorośli z kolei chętnie wypoczywali w ośrodku kempingowym PŻM w Pogorzelicy.

Własne wycieczki zagraniczne organizowało peżetemowskie koło Związku Młodzieży Socjalistycznej. Jak jednak wynika z późniejszych sprawozdań, były one raczej dla „koneserów”. W jednej z relacji czytamy: „Korzystając z pomocy Rady Zakładowej zorganizowaliśmy wycieczkę do Moskwy, zwiedzając dokładnie stolicę Kraju Rad oraz zapoznając się z pracą Komsomołu. W wycieczce wzięło udział 15 pracowników PŻM. Należy podkreślić olbrzymie zdyscyplinowanie podczas wycieczki członków naszej organizacji. Towarzysze radzieccy oświadczyli, że tak zdyscyplinowanej grupy jeszcze nie mieli u siebie”.

Do przedsiębiorstwa wielokrotnie dochodziły sygnały o tym, że matki w marynarskich rodzinach nie mogą poradzić sobie z dziećmi, dlatego stworzono dla peżetemowskich latorośli drużynę harcerską. Przyjęła imię kpt. Konstantego Maciejewicza i w czasach swojej świetności liczyła ponad 60 członków. W tym czasie przy PŻM działały też dwa zespoły muzyczne: dziecięcy i młodzieżowy.

W 1966 roku Rada Zakładowa PŻM wystąpiła z inicjatywą budowy Domu Starego Marynarza, który miał być „stałą, odpowiednio wyposażoną, komfortową przystanią dla steranych ciągłym żeglowaniem po morzach i oceanach emerytowanych marynarzy”. Na fundusz budowy ośrodka, który miał powstać do 1970 roku nad Jeziorem Głębokim, Rada Zakładowa wpłaciła 50 tys. zł. Niestety, projektu nigdy nie udało się zrealizować.

Inną ciekawą inicjatywą były plany zorganizowania w kawiarni „Neptun”, znajdującej się wtedy blisko budynku PŻM przy Małopolskiej 44, Klubu Morskiego. Miał on się stać centrum krzewienia kultury wśród marynarzy, miejscem spotkań rodzin, ośrodkiem organizowania wystaw twórczości ludzi morza. Do ostrej rywalizacji o „Neptuna” przystąpiły jednak Szczecińskie Zakłady Gastronomiczne, w prasie dość mocno krytykując peżetemowską inicjatywę i oskarżając dyrekcję PŻM o chęć stworzenia w kawiarni „lokalu za żółtymi firankami”. Ostatecznie „Neptun” przypadł więc gastronomikom, a PŻM z planami stworzenia ośrodka marynarskiej kultury musiała poczekać aż do wybudowania Domu Marynarza przy ul. Malczewskiego.

Z wielu pomysłów o charakterze socjalnym, jakie zrealizowano w połowie lat 60., warto wspomnieć o porozumieniu zawartym na prośbę załóg pływających z dwiema szczecińskimi kwiaciarniami. Realizowały one telegraficzne zamówienia ze statków, dostarczając kwiaty żonom marynarzy pod wskazany adres. Rozliczeń członkowie załóg dokonywali po powrocie do kraju.

– Jako dyrektor naczelny PŻM starałem się, aby wszyscy pracownicy przedsiębiorstwa czuli się jak wielka rodzina – wspominał nieżyjący już Ryszard Karger. – Dla mnie zawsze najważniejsi byli ludzie i ich potrzeby. Stąd też razem z Radą Zakładową wcielaliśmy w życie wiele pomysłów, które poprawiały organizację pracy i przywiązywały ludzi do swojej firmy. Jak nigdy wcześniej rozwijaliśmy też działalność socjalną, budowaliśmy nowe ośrodki wypoczynkowe, tworzyliśmy szereg funduszy samopomocy koleżeńskiej, dbając o to, by nikomu z zatrudnionych w PŻM nie stała się krzywda. Kiedy rozpocząłem kierowanie firmą, zmieniłem też funkcjonującą dotąd zasadę, że to kadry lądowe układały w stu procentach załogi statków. Odtąd to kapitanowie mieli dobierać sobie pracowników na statki.

Ryszard Karger wprowadził także zwyczaj bezpośrednich spotkań z pracownikami. Jego gabinet był otwarty dla każdego, kto miał jakiś problem zawodowy, z którym nie mógł sobie poradzić w relacji z przełożonym.

– W latach 60. budowaliśmy kolejne serie statków, coraz to większych i nowocześniejszych, zdobywaliśmy nowe rynki, tworzyliśmy znakomite linie, jednak z drugiej strony nie zapominałem jako dyrektor o tak zdawałoby się błahych sprawach jak na przykład kwestie odzieży – mówił dyrektor PŻM. – W tym więc okresie zrodził się pomysł słynnej kurtki, ochrzczonej potem przez marynarzy mianem „kargerówki”. A sama idea wzięła się z wprowadzonej przeze mnie zasady, aby wszyscy oficerowie na wachcie oraz podczas wizyt w przedsiębiorstwie byli ubrani w mundury. Osobiście żadnego z dowódców nie przyjąłem w gabinecie, jeśli przyszedł w cywilnym ubraniu. Powstał jednak problem, co włożyć na mundur, kiedy jest zimno. I w ten sposób powstała koncepcja tej kurtki. Najpierw sprowadziliśmy z zagranicy kilka krojów, żeby wybrać ten najlepszy. Wybraliśmy gruby, nieprzemakalny ortalion i odpowiedni model. Potem była już tylko kwestia znalezienia krawca i wykonania kurtek dla załóg. W tym czasie wprowadziliśmy również na statki jednolite kombinezony robocze, tak aby każdy z pracowników na burcie był schludnie ubrany. W tamtym czasie zbudowaliśmy dla pracowników PŻM oraz ich rodzin dwa ośrodki: w Szczawnicy oraz w Pogorzelicy. Był również pomysł, aby w Szczecinie na Osowie wykupić ogromną działkę i postawić tam domki dla peżetemowskich rodzin. Wówczas Osowo było jedynie niezabudowanym obszarem leśno-łąkowym, ze starym żydowskim cmentarzem. Gdy pomysł nabrał rumieńców, załatwiliśmy z gminą żydowską, że na własny koszt przeniesiemy mogiły. Zgodzili się. Chcieliśmy postawić nawet kilkaset takich marynarskich domków. Niestety, ostatecznie z pomysłu tego nic nie wyszło.

Dyrektor Karger dbał również o to, by na statkach PŻM nikt nie narzekał na kuchnię. I rzeczywiście, jak na lata PRL, kiedy na lądzie w sklepach brakowało wielu artykułów spożywczych, standard żywienia w peżetemowskiej flocie był zawsze wysoki.

(KG)

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA