Skutkiem kryzysu, wywołanego napływem uchodźców, jest przywracanie kontroli paszportowych na niektórych wewnętrznych granicach Unii Europejskiej, jak na przykład między Słowenią a Chorwacją i Danią a Niemcami. Co znaczyłoby wprowadzenie kontroli na granicy polsko-niemieckiej? Czym byłby dla Niemców i Polaków rozpad strefy Schengen?
Scena z ubiegłej soboty: transgraniczny autobus linii 983, jadący z Frankfurtu do sąsiednich Słubic, położonych po drugiej stronie mostu nad Odrą, jest wypełniony jak w każdy weekend. Większość pasażerów to mieszkańcy Brandenburgii i Berlina, jadący na targowisko na wschodni brzeg rzeki. Gdy wysiadają, obserwują ich polscy policjanci, czego wcześniej nie było. Patrzą, czy nie ma wśród nich uchodźców, którzy nielegalnie przybywaliby do Polski.
O przywracaniu kontroli na granicach wypowiadał się niedawno na spotkaniu z dziennikarzami nowy wojewoda zachodniopomorski, Piotr Jania (PiS). Jego wypowiedź szybko została zdementowana przez polskie ministerstwo spraw wewnętrznych.
Kontrole dotknęłyby przede wszystkich ludzi, którzy przekraczają granicę, by dojechać do pracy, szkoły, do domu. Dwadzieścia rodzin ze Słubic dowozi codziennie swoje dzieci do Europejskiego Przedszkola (Euro-Kita) we Frankfurcie.
– Dla nas kontrole byłyby uprzykrzeniem. Wiązałyby się z koniecznością nadkładania czasu – mówi jeden z rodziców.
– Musiałabym wstawać przynajmniej pół godziny wcześniej niż teraz – dodaje 17-letnia Krystyna ze Słubic, która w tym roku będzie zdawać maturę w miejskim Gimnazjum im. Karla Liebknechta we Frankfurcie.
– Gdyby wszyscy pasażerowie byli kontrolowani, nasz autobus linii 983, który co godzinę kursuje do Słubic, prawie nie mógłby jeździć punktualnie, a być może musielibyśmy zawiesić jego kursy. Nasza linia działa dopiero trzy lata. Codziennie korzysta z niej średnio 800 osób: studentów, ludzi dojeżdżających do pracy, jednorazowych pasażerów. Niebawem powitamy w autobusie milionowego pasażera – mówi Wolfgang Worf, szef Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji we Frankfurcie.
Frank Gotzmann, dyrektor Urzędu Rejonowego w Gartz (Uckermark), pytany o kontrole, reaguje bardzo emocjonalnie: – W ogóle sobie tego nie wyobrażam. Do Szczecina jedziemy z Gartz samochodem niewiele dłużej niż kwadrans, a możemy też dojechać koleją regionalną z Tantow. W Szkole Podstawowej w Gartz sześćdziesięcioro uczniów to Polacy. Na lekcje pływania wszyscy nasi uczniowie jeżdżą do Centrum Wodnego Laguna w Gryfinie.
Gotzmann dodaje, że skutkiem kontroli znów byłyby wielkie korki samochodowe na granicy. Wielu klientów straciłyby sklepy Netto w Gartz, market Oder-Center w Schwedt, markety w Szczecinie. Co za tym idzie, ubyłoby miejsc pracy.
– Prawdopodobnie dopiero wtedy zauważylibyśmy dokładnie, jak wieleśmy zyskali dzięki otwartej granicy – podkreśla Gotzmann.
Jednak są też ludzie, którzy poparliby przywrócenie kontroli.
– Wtedy nie musiałbym tak dużo myśleć o swoim nowym volkswagenie – argumentuje Werner Neumann z Frankfurtu. Dwa lata temu jego auto już raz zostało skradzione, prawdopodobnie przez sprawców z Polski.
– Kontroli granicznych nie oceniałabym aż tak źle – mówi Margarita Jaskina z frankfurckiej firmy spedycyjnej König Transport. – Wielu małych niemieckich spedytorów jest teraz pod kreską, ponieważ polscy przewoźnicy zaniżają ceny. Ale wydaje mi się, że w gospodarce kontrole nic by w zasadzie nie zmieniły.
– Nasze przedsiębiorstwa, które intensywnie współpracują z podmiotami zagranicznymi, przedkładają korzyści z otwartej granicy ponad problemy z przestępczością – podkreśla Gundolf Schülke, szef Izby Przemysłowo-Handlowej Brandenburgii Wschodniej. Branża samochodowa, jak też inne gałęzie gospodarki, są bardzo mocno zależne od terminowych dostaw z Polski i innych krajów.
Jedną z osób, które profesjonalnie zajmują się konfliktami i kryzysami w Unii Europejskiej, jest prof. Timm Beichelt z Uniwersytetu Viadrina, kierownik Katedry Studiów Europejskich. Ma 48 lat. Mówi: – To nie jest dokładnie tak, że obecnie granice nie są kontrolowane. Na przykład na moście granicznym między Frankfurtem a Słubicami często można zobaczyć samochody służb celnych i policji. Przecież oni sprawdzają osoby i samochody, które wpadną im w oko.
Samego przywrócenia bardziej dokładnych kontroli na granicach nie powinno się więc uznawać za dramat. Były do 2007 roku, a mimo to Unia Europejska istniała. Tym niemniej gdy w wielu krajach UE odżywają nacjonalizmy, symbolika, związana z ich wznowieniem, miałaby bardzo silny wydźwięk. Byłby to sukces nacjonalistów.
Funkcjonariusze niemieckiej policji federalnej i polskiej Straży Granicznej, którzy musieliby prowadzić kontrole, nie chcą uczestniczyć w spekulacjach na ten temat.
– To są sprawy polityki – mówi rzecznik policji.
Zwraca przy tym uwagę, że jeśli chodzi o przestępczość na pograniczu, to przed zniesieniem kontroli też była dokuczliwa, a po części nawet większa niż teraz.
– Warto pamiętać – dodaje – że około 2000 niemieckich funkcjonariuszy, czyli około 60 proc. tych, którzy wcześniej zabezpieczali granicę z Polską, zostało już dawno temu odkomenderowanych na lotniska, czy – w związku z falą uchodźców – do południowych Niemiec.
Dietrich SCHRÖDER
* Dziennikarz gazety „Märkische Oderzeitung” (Frankfurt nad Odrą), największego dziennika Brandenburgii, specjalizujący się od wielu lat w problematyce Polski i Europy Wschodniej.
Na zdj.: Most graniczny między Słubicami i Frankfurtem. W godzinach szczytu, gdy nie ma kontroli, tworzą się kolejki samochodów.
Fot.: Bogdan TWARDOCHLEB