Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Szczecin jest cool!

Data publikacji: 19 maja 2016 r. 11:52
Ostatnia aktualizacja: 19 maja 2016 r. 11:52
Szczecin jest cool!
 

– mówi Ewa Maria Slaska, przewodnicząca zarządu stowarzyszenia

 – Städtepartner Stettin e.V. to jedyne na świecie stowarzyszenie partnerskie Szczecina.

– Stale ktoś nas pyta, czy w Szczecinie jest odpowiednik naszego stowarzyszenia. My za każdym razem odpowiadamy: nie i nie wygląda na to, żeby ktokolwiek w Szczecinie miał taką potrzebę. Być może miasto Szczecin chciałoby być partnerem Berlina, a nie dzielnicy i to nawet tak dużej jak Friedrichshain-Kreuzberg.

– Dzielnicy, która liczy prawie tylu mieszkańców co Szczecin.

– Berlińskie dzielnice są jak duże miasta. Kreuzberg jest oczywiście bardzo znany jako dzielnica, w której kiedyś zaczęła się europejska kultura alternatywna.

– Partnerem stowarzyszenia, którym pani kieruje, a które w tym roku kończy dwadzieścia lat, był początkowo Szczecin. Od ponad dziesięciu lat partnerami są osiedla Skolwin i Turzyn.

– Mnie zależy na tym, żebyśmy znów byli partnerem miasta, bądź stowarzyszenia, gdyby takie powstało. Choć z radami osiedli współpracuje się bardzo miło, to jednak mamy nadzieję, że nasz nowy projekt upamiętnienia dwóch postaci, Niemca i Polaka, Hermanna Stöhra i Stanisława Kubickiego, zdobędzie rekomendację obu miast. Może miasto Szczecin zobaczy, że jesteśmy ciekawym partnerem, że dużo możemy.

– Co interesuje was przede wszystkim?

– Jesteśmy organizacją, która niejako zajmuje się tym, co interesuje szefa. Mojego poprzednika, Wolfganga Hahna, bardzo zasłużonego dla kontaktów szczecińsko-berlińskich, interesowały przede wszystkim sprawy partycypacji obywatelskiej i budowa społeczeństwa obywatelskiego, w czym chętnie mu pomagałam. Też jestem zainteresowana budowaniem demokratycznego społeczeństwa obywatelskiego, ale że jestem pisarką, to bardzo ciągnie mnie do współpracy o podłożu obywatelskim, która dotyczy artystów i życia artystycznego. Ale nie chciałabym się do tego ograniczać.

– W pierwszych latach działalności Städtepartner Stettin współpraca artystyczna była bogata. Na Kreuzbergu występował Teatr Kana, koncertował zespół Dikanda, do Szczecina przyjeżdżały z Kreuzberga teatry alternatywne, były wystawy fotograficzne i plastyczne. Ale jednym z najważniejszych przedsięwzięć było przeniesienie do Szczecina akcji Zielone Podwórka. Stowarzyszenie ją w Szczecinie współfinansowało.

– Tak, ale nie to jest najważniejsze. Wspaniale jest, kiedy akcje, które organizujemy, nabierają własnego życia i po jakimś czasie już nas nie potrzebują. Tak zdarzyło się z Zielonymi Podwórkami, przeniesionymi do Szczecina z Kreuzberga. Domatorska akcja, spontaniczna, chałupnicza wręcz, przerodziła się w coś, co nam się na początku nie śniło. Teraz można złożyć do władz komunalnych podanie i dostać dofinansowanie na organizację takiego podwórka.

– Mało kto w Szczecinie pamięta, że Zielone Podwórka przyszły z Kreuzberga.

– Nic przyjemniejszego, taki jest sens współpracy. Nie chodziło o nasz honor, lecz o to, żeby zaszczepić ideę. Mało tego – ja pochodzę z Gdańska i wiem, że Zielone Podwórka przeszły do Gdańska, bo tam kiedyś podpatrywano Szczecin.

– Myślę, że co jakiś czas trzeba sobie przypominać prawdy podstawowe: czemu służy transgraniczna współpraca polsko-niemiecka, w tym szczecińsko-berlińska?

– Mogę mówić za nasze stowarzyszenie, a odpowiem przykładami. Dla mnie, Polki, która od trzydziestu lat mieszka w Berlinie, bardzo ważne jest to, że wszyscy kolejni szefowie stowarzyszenia przyjeżdżali do Szczecina nie po to, żeby kogokolwiek pouczać, lecz po to, by faktycznie szukać partnerów, rozmawiać, obserwować efekty wspólnych inicjatyw. Kilka lat temu dzieci z jednej ze szkół z Turzyna zaprosiliśmy do Berlina na Karnawał Kultur. To impreza, w której uczestniczą przedstawiciele około dwustu narodowości i kultur mieszkających w Berlinie. Dzień wcześniej odbywa się Dziecięcy Karnawał Kultur i ja przez wiele lat pracowałam jako jego współorganizatorka. Zaprosiliśmy uczniów ze Szczecina, żeby im pokazać Karnawał Kultur, ale też to, jak dużo można zrobić, gdy jest się dzieckiem.

Chcieliśmy podpowiedzieć, że jeśli dziś społeczeństwo obywatelskie dobrze funkcjonuje, to znaczy, że kiedyś zbuntowane nastolatki zamiast mruczeć po kątach, musiały jakoś się do niego przygotowywać, realizować swój bunt pozytywnie. Pokazywaliśmy wówczas, a potem także na konferencjach i warsztatach, różne akcje, choćby Fundusz Obywatelski, i to, jak się do niego włącza dzieci, jak zachęca, by pytały dorosłych, jak ma wyglądać park w ich dzielnicy, plac zabaw, droga między szkołą a domem. Najpierw słyszeliśmy od uczniów ze Szczecina: u nas byłoby to niemożliwe. A potem okazało się, że jednak coś jest możliwe. W szkole na Skolwinie wprowadzono Fundusz Szkolny. Pomogła organizacja Polites, od której uczniowie uzyskali wsparcie. I to jest to, z czego naprawdę możemy być dumni. Jako mała instytucja nie jesteśmy w stanie zmienić stosunków polsko-niemieckich na jakieś wspaniałe. One poprawiają się na naszych oczach i my poprzez nasze drobne transgraniczne akcje możemy tę poprawę wspomagać.

– Mija 25 lat od podpisania polsko-niemieckiego Traktatu o dobrym sąsiedztwie.

– Jesteśmy dziećmi tego traktatu. Jego efekty budowaliśmy i budujemy własnymi rękami – szczecinianie i my, z Kreuzbergu i Friedrichshainu.

– Co jest tak ciekawego w Szczecinie, że berlińczycy ze stowarzyszenia przyjeżdżają tu kilka razy w roku?

– Zanim odpowiem na to pytanie, chcę powiedzieć o czymś innym. Mieszkam w Niemczech trzydzieści lat i tak samo długo zajmuję się organizacją projektów polsko-niemieckich. Jeśli trzydzieści lat temu chciało się uzasadnić, dlaczego robimy jakiś projekt i dlaczego należy dać nam na to pieniądze, trzeba było napisać, że będziemy pokonywali wzajemną nieufność Polaków i Niemców.

– To było dobrze widziane.

– Tak, ale odpowiadało rzeczywistości, bo wzajemną nieufność trzeba było pokonać. Wcześniej kluczowym słowem, streszczającym istotę społecznych przedsięwzięć polsko-niemieckich, było przebaczenie, później pokonywanie nieufności, następnie pojednanie, potem partnerstwo, teraz takim słowem jest integracja. Słowa, oderwane od kontekstu i konkretnego czasu, pewno brzmią sztucznie, lecz to one opisują, jak w ciągu trzydziestu lat zmieniały się stosunki polsko-niemieckie, w tym szczecińsko-berlińskie. Tak też zmieniały się nasze zainteresowania. Przed 35 laty tak zwani dobrzy Niemcy chcieli jeździć do Polski po pierwsze po to, żeby poczuć, że są dobrzy, a po drugie – żeby pomagać biednym Polakom. Gdy już byłam w stowarzyszeniu, jeszcze to trwało.

– Misja niesienia pomocy.

– Społeczna, zwyczajna, początkowo bardzo w Polsce potrzebna. Jednak będąc w stowarzyszeniu czułam, jak z upływem czasu nasi szczecińscy partnerzy coraz bardziej zaciskali zęby na widok wypakowanych toreb. Mówiłam w Berlinie, zostawcie, trzeba inaczej, tłumaczyłam, że Polacy mogą to już odczuwać jako jałmużnę i w pewnym momencie to zniknęło. Teraz już nikomu ze stowarzyszenia nie przyszłoby do głowy, żeby wozić paki z darami. Co najwyżej, jeśli ktoś ma ciekawe książki, pyta, czy szkoła w Skolwinie albo na Turzynie nie chciałby ich dostać.

– A jednak pomagacie, współorganizując w Szczecinie razem z Radą Osiedla Turzyn wigilie dla ubogich.

– Najczęściej wydajemy też jakieś pieniądze, żeby Turzyn albo Skolwin mogły tę działalność prowadzić. Kupujemy piłki drużynom szkolnym, kredki czy farby do ośrodka kultury.

– Tego zawsze potrzeba.

– W Niemczech też. My, Polacy w Berlinie, nigdy nie chcieliśmy, żeby pomoc była jedynym powodem nawiązywania kontaktów partnerskich. To był pierwszy etap. Gdy już powstawało nasze stowarzyszenie, to w pierwszym uzasadnieniu, dlaczego chcemy je założyć, Christine Ziegler, nasza wspaniała przyjaciółka z Regenbogenfabrik i współzałożycielka stowarzyszenia, napisała: „otworzyła się droga na Wschód i byliśmy ciekawi”. To bardzo pięknie przeniosło nas na inną płaszczyznę. Do działania motywowała już nie różnica cywilizacyjno-finansowa, lecz to, że jesteśmy inni, siebie nawzajem ciekawi, zainteresowani, co robi drugi człowiek – to dotyczyło wszystkiego. Teraz już śmiesznie to mówić, ale rzucaliśmy różne hasła, na przykład: chodźcie, zjemy po polsku.

– Paru szczecinianin woziło wówczas na Kreuzberg ruskie pierogi na polskie obiady, organizowane choćby we wspomnianej Regenbogenfabrik, która była centrum kontaktów szczecińsko-berlińskich.

– Znów nim się staje. Kiedyś zaproponowałam, że ugotuję barszcz. Było zdziwienie: barszcz? Co to takiego? Ugotowałam, ale najpierw musiałam przywieźć z Polski wszystko, co było konieczne. Dziś już nie musiałabym tego robić, bo wszystko mogę kupić w Berlinie. A więc najpierw była pomoc, potem przyszła ciekawość. Od dawna jestem związana z Polską Radą Społeczną w Berlinie i dobrze wiem, że pomagać też trzeba było dlatego, że nie wszyscy ludzie w Polsce potrafili znaleźć przejście od upadającego socjalizmu do rosnącego i brutalnego kapitalizmu. Potrzebowali pomocy, przyjeżdżali do Berlina i tu pomoc otrzymywali. Jeśli dziś trafimy na sytuację, że trzeba pomóc, też pomagamy.

– Mówi pani, że ciekawość była drugim elementem. Co dziś motywuje berlińsko-szczecińskie kontakty?

– Ciekawość jest i będzie nadal, ale jest też niewątpliwie partnerstwo. Szukamy tego, co możemy zrobić razem. Chcielibyśmy upamiętnić w Szczecinie Hermanna Stöhra, a w Berlinie Stanisława Kubickiego. To jest partnerstwo. Jestem zadowolona, bo to wszystko to jest proces społeczny, w którym uczestniczę od swojego przyjazdu do Niemiec. Mało tego: wiem, że w maleńkim stopniu my, ja, wszyscy ludzie, o których tu mówimy, przyłożyli rękę do tego, żeby to był proces, żeby coraz fajniejsze słowa określały nasze działania.

– Organizujecie w Regenbogenfabrik spotkania na temat Szczecina.

– Serię spotkań nazwaliśmy „Szczecin dla berlińczyków”. Chodzi nam o to, żeby ściągnąć berlińczyków i opowiedzieć im o Szczecinie. Po to, żeby wpadli na pomysł: zaraz, zaraz, przecież można rano wsiąść do pociągu, kupić bilet dla pięciu osób w obie strony za 30 euro, zobaczyć ciekawy świat, spędzić ciekawy dzień i wieczorem być w domu. Kiedyś używaliśmy innych argumentów, a jedna z pierwszych akcji była taka: dziewczyny, kobiety, starsze panie, jedźcie do Szczecina, tam jest ładniejsza moda. To bardzo śmieszne, ale dwadzieścia lat temu trzeba było Niemki przekonywać, że fajnie jest ładnie się ubierać. My przekonujemy, że w ogóle w Polsce jest fajnie. Właśnie wydaliśmy pocztówkę z napisem: „Macht mit! Stettin is cool!”. Pocztówki będą leżały w różnych miejscach, każdy będzie mógł je wziąć. 17 czerwca organizujemy spotkanie o Polsce w ogóle, o rocznicy podpisania Traktatu… i sytuacji dzisiejszej. Ze Szczecina przyjedzie Bogna Czałczyńska i opowie, jak się teraz żyje w Polsce, co jest dobre, a co złe. Niestety, nie wszystko jest dobre.

– Raz na wozie, raz pod wozem. Kto dziś jest pod wozem, jutro będzie nad wozem.

– Hm, można by tak powiedzieć… Ja problem widzę szerzej, bo interesuję się tym, jak polityka odbija się społecznie. Wróćmy do Traktatu…: zrobiła go polityka, nie my, choć może robiliśmy różne działania, zachęcające polityków, żeby Traktat podpisali. Jednak to niewątpliwie my wypełniamy Traktat naszymi działaniami, partnerstwem. Nie jest tak, że cała Polska sprzymierza się z całymi Niemcami, lecz konkretni ludzie: Michał Rembas, Zbigniew Zaucha, Wolfgang Hahn, Ewa Maria Slaska, Christne Ziegler… I teraz my możemy pytać, jakie ramy dla naszej działalności, naszego zaangażowania tworzy dziś polityka?

– Czy w stowarzyszeniu rozmawiacie o sytuacji w Polsce?

– Dorota Kot, młoda i energiczna osoba w zarządzie stowarzyszenia, która produkuje filmy z uchodźcami, i ja jesteśmy za tym, żeby rozmawiać i pyskować. Niemcy, którzy są w zarządzie, uważają, że niektórzy nasi partnerzy niewątpliwie reprezentują dzisiejszą opcję polityczną i nie powinniśmy ich krytykować. Ja argumentuję, że rozmawiać o sytuacji można niezależnie od opcji i że trzeba dyskutować o tym, co dzieje się w sąsiednim kraju. Polacy też dyskutują o Niemczech i niejeden krytykuje Angelę Merkel.

– Stowarzyszenie nie jest liczne, ma około 40 członków.

– Ważny jest zasięg rażenia.

– Wasz jest duży. Macie siedzibę na najwyższym piętrze ratusza na Kreuzbergu. Z okien widać pół Berlina.

– Zasięg rażenia mamy duży, bo dużo się udzielamy. Mamy też tę cudowną sytuację, że władze dzielnicy Friedrichshain-Kreuzberg dają nam bez opłat dwupokojowe biuro z całym oporządzeniem i trochę pieniędzy na projekty. My nie pobieramy pensji i wszystkie pieniądze zużywamy na działalność. Jeśli sytuacja jest podbramkowa, nasi członkowie jeszcze dokładają z własnej kieszeni, jak niedawno Wolfgang Hahn i Folker Schmidt. Nie mamy nadmiaru pieniędzy i jesteśmy straszliwie wręcz oszczędni. Jeśli coś można zrobić własnymi siłami, to robimy.

– Przygotowujecie pierwszą książkę berlińsko-szczecińską.

– Opowiada o polskich grobach w Berlinie i niemieckich w Szczecinie. Wydajemy ją wspólnie z Michałem Rembasem. Mam błogą nadzieję, że już zaraz się ukaże.

– Czy są pomysły na książki następne?

– Chciałabym zrobić książkę o ludziach związanych z oboma miastami, takich jak np. James Hobrecht, mój ulubieniec, autor projektów kanalizacji w Szczecinie, a potem w Berlinie, jak Karl Schleich, lekarz, filozof, poeta, przyjaciel Przybyszewskiego, jak rzeźbiarz Bernhard Heiliger, jak Polacy z berlińskiej Polonii, którzy po 1945 roku zamieszkali w Szczecinie.

– Dlaczego chciałaby pani, żeby w Szczecinie powstało stowarzyszenie partnerskie Berlina?

– Z uwagi na łatwiejszą komunikację. Teraz jest tak, że my, społecznicy z Berlina, rozmawiamy w Szczecinie głównie z dyrektorami i urzędnikami. Taki brak symetrii jest od początku. Gdyby istniało stowarzyszenie Szczecin-Berlin, mielibyśmy spojrzenia partnerskie.

– Powtórzmy na koniec: Städtepartner Stettin to jedyne na świecie stowarzyszenie partnerskie Szczecina.

– Według naszej legendy założycielskiej, grupa działaczy partii SPD, powodowana ciekawością i chęcią współpracy, postanowiła po 1990 roku założyć stowarzyszenie partnerskie, które nawiąże współpracę z Wrocławiem lub Szczecinem. Dziś wydaje się niemożliwe, że wygrał Szczecin. Dla berlińczyków był wówczas bardziej interesujący.

– Ostatnio ukazało się w Berlinie klika książek o Wrocławiu.

– Bardzo bym chciała, żeby w Berlinie powstawały książki także o Szczecinie i żeby życie kulturalne berlińsko-szczecińskie było ożywione. Czy to jest możliwe? To przede wszystkim zależy od nastawienia Szczecina– Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Bogdan TWARDOCHLEB

Hermann Stöhr, ur. 4 stycznia 1898 w Szczecinie, mieszkał w Berlinie i Szczecinie, teolog protestancki, dziennikarz, działacz społeczny, eseista. Latem 1939 nie przyjął karty mobilizacyjnej, nie chciał iść na wojnę. Aresztowany w domu w Szczecinie, stracony 21 czerwca 1940 w Berlinie.

Stanisław Kubicki, ur. 7 listopada 1889 r. w Ziegenhain, poeta, malarz, współtwórca dadaizmu, ekspresjonista, mieszkał w Poznaniu i Berlinie, w czasie drugiej wojny związany z AK, aresztowany w 1941, więziony na Pawiaku, stracony prawdopodobnie w Berlinie w czerwcu 1942.

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA