Wyważony, precyzyjny, zajmujący się omawianymi pisarzami, a nie sobą – taki jest Wojciech Rusinek w swoich szkicach o najnowszej prozie polskiej zatytułowanych „Z tekstów i przeciw tekstom”. Kompetencje krytyka literackiego z Katowic są niepodważalne, a jego szkice czyta się z dużym zainteresowaniem. Jednocześnie jednak opublikowana w wydawnictwie FA-art książka skłania, nie z winy autora, do pewnych uszczypliwości.
We wstępie Rusinek deklaruje, że najbardziej interesują go „dwuznaczne przygody najnowszej prozy z tekstem i rzeczywistością”. Dodaje, że pisarze, których bierze na warsztat, cierpią na nadmiar metaliterackiej świadomości, ale pomimo niej często pragną wyrazić coś istotnego, coś, za przeproszeniem, prawdziwego.
Książka podzielona jest na trzy części. W pierwszej Rusinek zajmuje się tekstami skoncentrowanymi na własnej tekstualności (np. „Przymierzalnią” Jerzego Franczaka, „Zębami” Joanny Willengowskiej, „Rurandem” Cezarego K. Kędera), w drugiej – tekstami jednak biorącymi pod uwagę rzeczywistość (m.in. „Lubiewem” Michała Witkowskiego, „Spiskami” Wojciecha Kuczoka), w trzeciej zaś – książkami będącymi ukłonem w stronę „niewyrażalnego”, „przemilczanego” – ten segment wieńczy wyraźnie gęstszy od pozostałych szkiców miniesej o Stefanie Szymutce, postaci niezwykle ważnej dla literaturoznawców z Uniwersytetu Śląskiego.
Rusinek unika pułapek, w które z takim zapałem wczłapuje większość polskich krytyków literackich. Nie brnie w żargon akademickiej polonistyki – im bardziej napuszony, tym złośliwszy wywołujący chichot – nie podporządkowuje analiz wielkim ideologicznym projektom, nie kieruje jupiterów na siebie, nie cuduje z tanią wzniosłością, unika skłamanego melodramatyzmu, środowiskowe rytuały, w które uwikłani są wszyscy komentatorzy literatury, łącznie z niżej podpisanym, odprawia bez ostentacji. Pisze przejrzyście i ciekawie – o barokowej wyobraźni „Lubiewa” i zręczności, z jaką Witkowski czerpie pisarską energię z czyhających na niego interpretacyjnych gotowców, jednocześnie im nie ulegając, czy o ważnej robocie, jaką wykonuje w „Grochowie” Andrzej Stasiuk, nasycając nasze myślenie o śmierci konkretem.
Zwraca uwagę cierpliwość, jaką wykazuje Rusinek w stosunku do co poniektórych autorów. Myślę zwłaszcza o bohaterach pierwszej części książki, w której krytyk z powagą podchodzi do autotematycznych żartów Franczaka w „Przymierzalni” i do jakże rozkosznego pomysłu Joanny Wilengowskiej, żeby napisać ksiażkę o niczym ważnym. Szczerze mówiąc, jak przez nieuwagę wpadam na dowcipnisiów dumnych z tego, że jedyne, co mają do powiedzenia, to to, że nie mają nic do powiedzenia (ponieważ – o rety! – nie ma nic poza tekstem), to szybkim krokem wychodzę z pomieszczenia. Rusinek ma widocznie nerwy w dużo lepszym stanie.
W moim przekonaniu pomimo wszelkich dwuznaczności w relacjach tekst-rzeczywistość, o jakich ze znawstwem pisze Rusinek, współczesna proza nadal, jak dawniej, ma moc poruszania nami, wyzwalania, odmieniania, nadal może pełnić funkcję terapeutyczną. Niekoniecznie jednak proza polska. Jeśli chodzi o polskich prozaików, przynajmniej o tych modnych, to taki Witkowski jest chwalebnym wyjątkiem, przeważają beztalencia i szarlatani – promowani przez jeszcze większych hochsztaplerów. I nie bardzo wiadomo, co z tym zrobić, bo powrót do klasyków byłby przecież tylko wykrętem, nie rozwiązaniem. Wirowanie w pustce, czasem energiczne, czasem ospałe, to stały element aktywności krytycznoliterackiej w Polsce. ©℗
Alan Sasinowski