„Polska rodzina jako źródło cierpień i opresji” to, założę się, temat dziesiątków polonistycznych prac magisterskich oraz niejednego doktoratu. Prozy o toksycznym wpływie mamusi i tatula na dziecko i siebie nawzajem ukazało się bowiem w ostatnich latach całe mnóstwo. Trzeba przyznać, że Łukasz Suskiewicz w „Zależnościach” próbuje ugryźć ten temat z innej niż zazwyczaj strony, nie ulega też histerii.
Zacznijmy od tego, że „narrator” jest tu w gruncie rzeczy biernym słuchaczem, referującym jedynie kompulsywne, raniące monologi matki, ojca oraz brata. W pewnym momencie zgrzyta zębami: „(…) uważali, że w moim życiu nie ma nic lepszego niż oni, że nic lepszego nie mogę robić, niż rozmawiać z nimi, że rozmawianie z nimi to szczyt moich aspiracji (…)" (s. 28). Ten słuchacz szansy na to, żeby odpowiedzieć własną historię i odnieść się do zarzutów, nie dostanie. Zostaje zredukowany do roli ucha, obolałego ucha, bez prawa do własnej prawdy. A jak głosi dobrze znana narracyjna reguła: to, czego możemy się tylko domyślać, bywa bardziej dotkliwe, niż to, co zostaje wyrażone wprost (i może zostać poddane dekonstrukcji, ironii, obiektywizacji lub innym tego typu nieludzkim zabiegom).
Opisana w „Zależnościach” rodzina pulsuje bólem i rozpaczą, ale są to inne ból i rozpacz niż te, które znamy z „Włoskich szpilek” Magdaleny Tulli, „Dziuni” Anny M. Nowakowskiej czy „Szopki” Zośki Papużanki. Nie unosi się nad nią trauma Historii, Socjologiczna Opresja też nie ma znaczenia, a i wynaturzenia są dość zwyczajne. Najpoważniejszy problem – autodestrukcyjny alkoholizm – zostaje oddelegowany do dalszej rodziny, do kuzyna Olka. W podstawowej komórce społecznej wszystko jest o wiele bardziej banalne. Matka – typowa kobieta kastrująca – wiecznie zrzędzi, szantażuje innych swoim poświęceniem, zalewa najbliższych falami rozczarowania, chce wszystko przegadać. Brat, lekarz, który wyemigrował do Szwecji, męczy swoim nerwowym i infantylnym poczuciem wyższości. Nieudaczny i sfrustrowany ojciec o wiele za dużo pije, ale jest to picie jakoś tam wprzęgnięte w dzień codzienny, na pewno nie takie, o którym Smarzowski mógłby nakręcić deliryczny horror. Wszyscy się tu nawzajem ranią, ale trudno mówić o jakiejś nadzwyczajnej patologii – raczej o problemach z komunikacją, egoizmem, słabościami, które mają wszyscy ludzie pozostający ze sobą w bliskich relacjach, którzy są od siebie emocjonalnie zależni.
Zakończenie książki jest zręczne i wyraziste, ale nie jakoś szczególnie przewrotne, zdaje się wynikać z instynktu pisarskiego Suskiewicza, który rozumie, że pewne emocje są tak mocne właśnie dlatego, że napędzają je inne emocje, emocje z odmiennego porządku.
Czytelnik książki pozostaje więc z pewnym zaprogramowanym przez pisarza dyskomfortem: myślał, że czyta tekst o nieszczęśliwej dysfunkcjonalnej rodzinie, a po wszystkim okazało się, że być może chodziło o, ojej, rodzinę po prostu. (CP)
Alan Sasinowski