Wysłużony tor kolarski przy al. Wojska Polskiego według jednych źródeł wybudowany został jeszcze pod koniec XIX wieku, a według innych jakieś 10 lat przed igrzyskami olimpijskimi w Berlinie w roku 1936. Szczecin i jego okolice to było znakomite miejsce wypadowe dla najlepszych niemieckich sportowców.
Przed wojną powstał ośrodek przygotowań olimpijskich w Wałczu, gdzie formę szlifowali lekkoatleci, wioślarze i kajakarze, natomiast w Szczecinie stworzono warunki kolarzom. Dziś 400-metrowy tor nie spełnia już podstawowych warunków skutecznego i wyczynowego treningu. Przede wszystkim jest betonowy, nie jest kryty, można na nim jedynie trenować, ale w okresie letnim.
To jest wciąż miejsce doskonale służące młodzieży, a jeszcze niespełna 20 lat temu dokonano kilku retuszy, by przygotować obiekt do międzynarodowych zawodów o Puchar Świata. Zamontowano siedziska, zadaszono obiekt, zamontowano oświetlenie, ale jak się później okazało, był to jedynie łabędzi śpiew jednego z najstarszych sportowych obiektów w naszym mieście.
Czarę goryczy przelała decyzja o wybudowaniu krytego toru kolarskiego w Pruszkowie. Od tamtej pory stało się jasne, że cała krajowa czołówka przeniesie się do Pruszkowa, tam rozgrywane będą wszystkie mistrzowskie imprezy, włącznie z Pucharem Świata. Szczecin z początkiem XXI wieku stał się miejscem zapomnienia dla kolarstwa torowego światowej rangi. To miejsce wychowało całą plejadę znakomitych kolarzy, medalistów mistrzostw świata, olimpijczyków.
Klęska w Los Angeles
W roku 1932 Niemcy podczas zawodów kolarskich na igrzyskach olimpijskich w Los Angeles ponieśli klęskę. Do kolejnych igrzysk postanowili przygotować się w ten sposób, by wygrać klasyfikację medalową z potęgami kolarskimi, takimi jak: Francja, Włochy czy Belgia.
Lata 1932-36 przepracowane zostały w sposób solidny, a tor szczeciński wielokrotnie gościł najlepszych niemieckich kolarzy nie tylko podczas regularnych zawodów, ale również podczas zgrupowań. Położony niedaleko lasek oraz jezioro stanowiły znakomite miejsce do ciężkich treningów i wypoczynku. Niemcy bardzo często przyjeżdżali do Szczecina i bardzo sobie to miejsce chwalili.
Podczas igrzysk olimpijskich w Berlinie złote medale zdobyli: Toni Merkens w sprincie, a także tandem w składzie Ernst Ihbe i Carl Lorenz. W wyścigu na 1 km brązowy medal wywalczył Rudolph Karsch. Blisko wywalczenia medalu był też startujący w wyścigu szosowym Fritz Scheller, który ostatecznie zajął czwarte miejsce w wyścigu ze startu wspólnego.
Wszyscy torowcy prócz Merkensa wywodzili się ze wschodnich landów Niemiec, pochodzili z okolic Lipska, Erfurtu, Berlina. Wielokrotnie brali udział w zawodach organizowanych w Szczecinie, który pod względem sportowym nie dorównał najsilniejszym przedwojennym niemieckim kolarskim ośrodkom.
Niezniszczony przez wojnę
Obiekt po wojnie stał się jednym z popularniejszych miejsc napływowej ludności ze Wschodu. Pierwsze zawody rozegrano w roku 1946 i miały one rangę mistrzostw Polski. Obiekt leżał na uboczu miasta niezniszczony przez działania wojenne.
Na zawodach pojawiła się cała krajowa czołówka z Jerzym Bekiem na czele, a na trybunach zjawiło się ponad 8 tysięcy kibiców, którzy znajdowali miejsce wszędzie, również na pobliskich drzewach. Biorąc pod uwagę fakt, że w Szczecinie zamieszkiwało wówczas niespełna 80 tysięcy ludzi, to frekwencja była imponująca.
Obiekt powstał z inicjatywy Niemieckiego Związku Kolarskiego, ale budowę sfinansował właściciel fabryki Stoewera. Funkcjonująca w Szczecinie niemal przez 100 lat fabryka była jedną z prężniejszych tego typu w całej Europie. W fabryce mieszczącej się przy ul. Niemcewicza produkowano rowery, maszyny do szycia, maszyny do pisania, a z czasem inwestycje stawały się coraz poważniejsze.
Przy al. Wojska Polskiego powstał zakład produkujący samochody, a także autobusy różnego rodzaju, głównie na eksport, również do Wielkiej Brytanii. Pasją jednego z synów seniora rodu były wyścigi samochodowe i rowerowe. Reklama fabryki widniała na obiekcie kolarskim do końca pobytu rodu w Szczecinie.
Imię Zbysława Zająca
Dziś obiekt kolarski nosi imię Zbysława Zająca, pierwszego wielkiego szczecińskiego kolarza, który należał do europejskiej czołówki torowców w latach 50. ubiegłego wieku. Zbysław Zając odegrał niebagatelną rolę w tworzeniu nie tylko szczecińskiego, ale także polskiego kolarstwa torowego, które po wojnie długo nie mogło nadążyć za europejską czołówką.
W roku 1955 Zbysław Zając został wicemistrzem Polski w sprincie i uczestniczył w mistrzostwach świata – niestety bez powodzenia. Zbysław Zając w zgodnej opinii uznany został za jednego z lepszych kolarzy torowych w pierwszym 65-leciu istnienia związku. W latach 1921-86 uplasował się w tej nieformalnej klasyfikacji na dziesiątym miejscu i na pewno w drugiej połowie lat 50 był szczecińską wizytówką sportową.
Rok 1956 był kolejnym pasmem sukcesów Zbysława Zająca, który potwierdził swoją klasę z poprzedniego sezonu. Ponownie został wicemistrzem Polski w sprincie, ale aż dwukrotnie poprawiał w tej konkurencji rekordy Polski. Po raz drugi skonfrontował swoje siły w mistrzostwach świata – wciąż bez sukcesów, jednak najlepsze lata dla tego 23-letniego wówczas cyklisty dopiero miały nadejść.
Rok 1961 był pierwszym, kiedy poważne sukcesy zaczął odnosić również w zawodach międzynarodowych. Wygrywał w prestiżowych zmaganiach o puchar Maska w Czechosłowacji, Grand Prix NRD, w Kopenhadze, Aarhus, Londynie, Nottingham, Pradze czy Brnie. Jego wyczyny były coraz szerzej komentowane przez zagraniczną prasę, która zaczęła stawiać Polaka w gronie najlepszych torowców na świecie.
Duet na igrzyska olimpijskie
To właśnie szczeciński kolarz był tym zawodnikiem, który z naszego kraju jako pierwszy powojenny cyklista stawał w szranki z czołówką europejskiego kolarstwa. W roku 1964 dwóch szczecińskich kolarzy torowych zakwalifikowało się na igrzyska olimpijskie do Tokio. Doświadczony Zbysław Zając pojechał wraz z młodym kolarzem z Nowogardu Rajmundem Zielińskim.
Rok 1965 był ostatnim w karierze Zbysława Zająca. Zakończył ją godnie, zdobywając złoty medal w kolarskim sprincie i startując w mistrzostwach świata. Powtórzył też osiągnięcie sprzed roku i zwyciężył w sprincie o Wielką Nagrodę Polski. Po zakończeniu kariery sportowej zajął się trenerką.
Gryf Szczecin był kolarską potęgą w latach 80. Ryszard Dawidowicz już w wieku 22 lat po raz pierwszy został mistrzem Polski – uczynił to w rywalizacji na 4 km indywidualnie na dochodzenie. Po raz pierwszy też pojechał na mistrzostwa świata i z miejsca stał się jednym z najlepszych specjalistów kolarskiego sprintu na świecie i godnym kontynuatorem torowych tradycji po Zbysławie Zającu.
Był wzorem staranności, pracowitości i determinacji w dążeniu do celu. Przez kilkanaście lat wierny jednemu klubowi i jednemu trenerowi Waldemarowi Mosbauerowi miał w swojej sportowej karierze mnóstwo pecha i na pewno nie osiągnął tego, co mógł. W plebiscycie zorganizowanym z okazji 100-lecia polskiego kolarstwa torowego umieszczono go na 12. miejscu.
Dzieci Mosbauera
Rok 1985 był najlepszym rokiem w historii szczecińskiego kolarstwa torowego. Polskie kolarstwo torowe może pochwalić się niewieloma sukcesami, ale o jeden z nich postarali się dwaj podopieczni trenera Waldemara Mosbauera – Ryszard Dawidowicz i Andrzej Sikorski wzmocnieni Marianem Turowskim (zasilił Gryf Szczecin nieco później) i Leszkiem Stępniewskim.
To był fantastyczny rok dla polskiego kolarstwa. Na mistrzostwach świata triumfował w wyścigu ze startu wspólnego Leszek Piasecki, który zdemolował resztę stawki również cztery miesiące wcześniej, wygrywając Wyścig Pokoju. Szczecińscy kolarze natomiast nawiązali do pięknych kolarskich tradycji na torze i powtórzyli wyczyn Szymczyka, Langego, Łazarskiego i Stankiewicza – pierwszych polskich medalistów olimpijskich, którzy wywalczyli srebrny medal w drużynowym wyścigu na 4 km podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu w roku… 1924. Szczecińscy kolarze na mistrzostwach świata w kolebce kolarstwa – włoskim Bassano del Grappa – też wywalczyli srebro.
Medal mistrzostw świata nie był jedynym sukcesem szczecinian w roku 1985. Obaj wygrali zawody o Wielką Nagrodę Europy w wyścigu na 4 km drużynowo. Aż pięć razy poprawiali rekord świata w swojej koronnej konkurencji – po raz ostatni podczas mistrzostw świata we Włoszech. Obaj zostali też mistrzami Polski w drużynowym wyścigu na 4 km, natomiast indywidualnie Sikorski był trzeci na 4 km na dochodzenie, a Dawidowicz wygrał rywalizację na 1 km.
Naszym ostatnim wielkim kolarzem był Damian Zieliński. Rodowity szczecinianin uczestniczył w igrzyskach olimpijskich trzy razy, dwa razy był mistrzem Europy, jedenaście razy stawał na podium, w światowej czołówce utrzymywał się przez ponad dekadę. ©℗
Wojciech PARADA