Rozmowa z wicemistrzem świata i mistrzem Europy Piotrem Liskiem, laureatem plebiscytów sportowych „Kuriera Szczecińskiego” i „Przeglądu Sportowego”
Ubiegły rok był bardzo udany dla tyczkarza OSoT-u Szczecin Piotra Liska, bo już na początku stycznia podczas zawodów halowych w Cottbus został absolutnym rekordzistą Polski z wynikiem 5,92 metra, a w lutym w Poczdamie poprawił ten wynik, uzyskując równe 6 metrów. W marcu w Belgradzie został halowym mistrzem Europy (5,85), a w sierpniu w Londynie wywalczył srebrny medal mistrzostw świata (5,89). Dzięki tym osiągnięciom zajął 2. miejsce w Plebiscycie Sportowym „Kuriera Szczecińskiego” na najlepszych sportowców województwa zachodniopomorskiego oraz 8. lokatę w Plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na najlepszych sportowców Polski.
– Które z ubiegłorocznych osiągnięć najwyżej pan sobie ceni?
– Trudno wybrać, bo były trzy takie ważne dla mnie wydarzenia; przeskoczenie 6 metrów potwierdziło przynależność do najściślejszej światowej czołówki, wielu wzruszeń dostarczyło wysłuchanie Mazurka Dąbrowskiego w Belgradzie, lecz najważniejsze z tego wszystkiego było jednak zajęcie II miejsca na mistrzostwach świata w Londynie.
– Został pan doceniony w plebiscytach, lecz na Wielkiej Gali Mistrzów Sportu naszej redakcji się nie spotkaliśmy, ale na imprezie „Przeglądu Sportowego” był pan obecny…
– Przygotowuję się do kolejnego sezonu, już praktycznie się rozpoczynającego, trzema mityngami w styczniu, na zgrupowaniu w ośrodku w Spale, a stąd do stolicy jest bliżej niż do Szczecina. Na „Przeglądowej” gali bawiłem się jednak krótko, bo musiałem wyjść przed północą, by przespać się w Warszawie, a rano jechać do Spały na trening. Przyznam, że choć od pięciu lat mam mieszkanie w grodzie Gryfa, to jestem w nim gościem. Regularnie odwiedzam, choć też na krótko, rodzinny dom w Dusznikach, a praktycznie cały rok spędzam na zgrupowaniach i zawodach. Takie są uroki wyczynowego sportu.
– W domu bywa pan gościem, ale chyba spotyka się pan częściej z nie tak dawno poślubioną małżonką?
– Staram się zapraszać moją ukochaną szczeciniankę Aleksandrę na zawody, szczególnie jak są organizowane gdzieś bliżej, a ona bardzo to lubi. Na obozy też ją czasami zabieram, ale muszę to robić z mojej pensji… Teraz na zgrupowanie do Spały nie mogła jednak pojechać, bo ma też swoje obowiązki w rodzinnym mieście, gdyż jest studentką Uniwersytetu Szczecińskiego, a ponadto trenuje lekkoatletyczny narybek, czyli dzieci, w UKS OSoT.
– Prosimy o podzielenie się wrażeniami z niedawnej warszawskiej gali.
– Była to świetna impreza i pierwsza taka wielka gala w moim życiu, a ludzi było mnóstwo. Długo jednak zżerał mnie stres, bo wiedziałem, że będę musiał publicznie przemówić, a tego nie lubię. No nie da się ukryć, nie mam przysłowiowego parcia na szkło… Był to stres jak przed skokiem, ale inny, znacznie bardziej obciążający. Dopiero po moim wystąpieniu emocje puściły i mogłem się wyluzować w towarzystwie fajnych ludzi ze świata sportu. Było naprawdę miło i żałowałem, że nie mogę zostać dłużej, ale o tym już wcześniej wspominałem.
– Pozostańmy przy temacie stresów. Jak to z tym jest podczas zawodów?
– Stres jest duży, szczególnie rano przed zawodami, a godziny płyną tak wolno, że trudno to sobie wyobrazić. Wydaje się, że minęły już dwie lub trzy, a zegarek prostuje, że to w rzeczywistości tylko pięć minut. Gdy wstępuję na płytę stadionu, od razu się na szczęście uspokajam i jestem w takim dziwnym stanie, który trudno opisać, a ja to nazywam streso-skupienie. Gdy rozpoczynam rozbieg, wybijam się, pokonuję poprzeczkę lub ją strącam i ląduję na materacu, nie odczuwam strachu, choć zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństw. Podczas skoku wszystkie uczucia można zamknąć w jednym słowie: mobilizacja. I jest też pewien dreszczyk emocji, ale raczej przyjemny.
– Jakie będą priorytetowe imprezy w 2018 roku?
– W marcu odbędą się halowe mistrzostwa świata w Birmingham w Wielkiej Brytanii, a w sierpniu znacznie bliżej, bo w Berlinie – mistrzostwa Europy, a ja już w styczniu wybieram się na mityng do stolicy naszych zachodnich sąsiadów na przedmistrzowski rekonesans. Do obu imprez podchodzę po sportowemu na maksa, ale jednak pewną wyższość mają zawody na dworze…
– A kiedy spotkamy się na zawodach w Szczecinie?
– Bardzo niedługo, bo już 11 lutego w Netto Arenie podczas pierwszego halowego Szczecińskiego Mityngu Skoku o Tyczce, który będzie miał gwiazdorską obsadę, bo swój udział potwierdziło już między innymi trzech mistrzów świata, w tym aktualny Amerykanin Sam Kendricks oraz Kanadyjczyk Shawnacy Barber i Paweł Wojciechowski, który zdobył złoto w 2011 roku. W zawodach wystąpi blisko 20 zawodników i zawodniczek. Ustawione zostaną dwa rozbiegi, by impreza miała dynamiczny przebieg. Impreza nawiązuje do organizowanych dawniej Nocnych Mityngów Skoku o Tyczce, które odbywały się na szczecińskich ulicach i placach, gdzie wśród gości honorowych był nawet Sergiej Bubka, aktualny rekordzista świata na otwartym stadionie, na którym pokonał 6 metrów i 14 centymetrów. Przez pewien okres mityngi odbywały się w obsadzie kobiecej, a rolę gospodyni pełniła Monika Pyrek. Później powrócono do rywalizacji panów, a w tym roku po raz pierwszy w Szczecinie rywalizować będą zarówno panowie, jak i panie. Gospodynią rywalizacji kobiet będzie brązowa medalistka mistrzostw świata z Londynu, Wenezuelka Robeilys Peinado, która na co dzień trenuje w moim klubie.
– Z jakim nastawieniem przystąpi pan do mityngu w grodzie Gryfa?
– Przede wszystkim chciałbym się dobrze zaprezentować przed szczecińską publicznością i to jest zadanie numer jeden. Oczywiście mam też ambicje pokonania jak najwyższej wysokości i zajęcia dobrego miejsca, najlepiej na podium, ale biorąc pod uwagę obsadę konkursu, nie będzie to łatwe.
– Skakał pan już w Netto Arenie?
– Skakałem, ale hala nazywała się wtedy chyba trochę inaczej. I tak myślę, że skakałem ze 40 lub może nawet 50 razy. Było to możliwe, bo prezes OSoT-u i organizator zawodów Norbert Rokita jest także zarządcą hali i udostępniał ją nam, gdy tylko była wolna, bo był tam świetny parkiet i dobre warunki treningowe.
– 50 skoków to dużo czy mało?
– To sprawa względna, ale uważam, że nie tak dużo, bo ja skaczę na treningach i zawodach prawdopodobnie ponad 300 skoków rocznie. Niektórzy zawodnicy skaczą znacznie mniej, ale ja lubię skakać, bo przez to udoskonalam swoją technikę, ale przede wszystkim sprawia mi to radość!
– Jaki jest pański rekord wysokości w hali przy ulicy Szafera?
– Nawet nie wiem, bo oddawałem tam jedynie skoki treningowe, w których liczył się głównie aspekt techniczny, a wysokość miała drugorzędne znaczenie i poprzeczka ustawiana była na niższych wysokościach.
– Porozmawiajmy teraz o pozasportowych zajęciach i pasjach, bo wiemy, że zajmował się pan między innymi rzeźbiarstwem…
– Teraz w moim życiu obecny jest tylko skok o tyczce, a na hobby będę miał czas chyba dopiero po przejściu na sportową emeryturę.
– Czy aby takie nastawienie nie doprowadzi do szybszego wypalenia się psychicznego i w konsekwencji spadku formy?
– Myślę, że mi to nie grozi, bo przecież ze skakania czerpię tyle radości!
– Dziękujemy za rozmowę, życząc jak najwięcej sukcesów i właśnie tej radości! ©℗
(mij)