Niedziela, 24 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Piłka nożna. Byli portowcy wprowadzili Arkę do Europy

Data publikacji: 02 maja 2017 r. 19:33
Ostatnia aktualizacja: 02 maja 2017 r. 19:40
Piłka nożna. Byli portowcy wprowadzili Arkę do Europy
 

Piłkarze Arki Gdynia po raz drugi w historii, a pierwszy od 38 lat, zdobyli Puchar Polski. W finale na PGE Narodowym w Warszawie w obecności 43 760 widzów pokonali po dogrywce Lecha Poznań 2:1 (0:0, 0:0).

Arka zatem powtórzyła osiągnięcie sprzed 38 lat i osiągnęła taki sam wynik. Zarówno wtedy, kiedy pokonała Wisłę Kraków, jak i w obecnym roku, zespół z Gdyni nie był faworytem i zarówno wtedy, jak i teraz stało się to przy udziale trenerów, którzy w przeszłości byli piłkarzami Pogoni Szczecin.

Różnica była taka, że Czesław Boguszewicz 38 lat temu był trenerem w spotkaniu finałowym, natomiast Grzegorz Niciński doprowadził gdyński klub do finału, ale w nim już w roli szkoleniowca wystąpił ktoś inny. Zasługi Nicińskiego w wywalczeniu trofeum są jednak ogromne.

Najmłodszy trener

Czesław Boguszewicz, to do dziś najmłodszy trener w Polsce, któremu udało się wywalczyć krajowe trofeum. Miał wówczas 29 lat. Rok wcześniej miał jechać na mistrzostwa świata do Argentyny. Był ulubieńcem trenera Jacka Gmocha, grał w eliminacyjnym meczu z Danią w Kopenhadze, wygranym przez biało-czerwonych po golach Lubańskiego 2:1. Karierę przerwała kontuzja oka.

Boguszewicz miał w składzie dwóch szczecinian. Wiesław Kwiatkowski i Tadeusz Krystyniak byli rówieśnikami szkoleniowca, rodowitymi szczecinianami, a do Arki ściągnął ich Stefan Żywotko z Arkonii. Tak samo uczynił z Boguszewiczem - już wtedy reprezentantem Polski, co spotkało się z wyraźną dezaprobatą szczecińskich kibiców.

- Kibice Arki i Pogoni nie lubili się - wspomina Zbigniew Kozłowski, wtedy czołowy zawodnik Pogoni Szczecin. - Ci ze Szczecina mogli wybaczyć, że do Arki odeszli piłkarze Arkonii, ale Czesiowi już nie darowali. Boguszewicz wystąpił w jednym meczu w Szczecinie przeciwko Pogoni, której wiele zawdzięcza. Portowcy ze Szczecina wygrali 2:0.

Historyczne gole szczecinian

Kwiatkowski i Krystyniak to byli piłkarze, którzy zdobywali gole w historycznych dla Arki wydarzeniach.
Krystyniak w Gdyni do dziś wspominany jest, jako gdyński Jan Domarski. To dlatego, że zdobył zwycięską bramkę dla Arki w finałowym meczu o puchar Polski z Wisłą Kraków - gola, który na lata stał się symbolem i synonimem sukcesu - niespodziewanego i przełomowego.

Kwiatkowski natomiast to był piłkarz, który zdobył pierwszego gola dla Arki w meczu o europejskie puchary. Jesienią roku 1979 Arka mierzyła się z Beroe Stara Zagora. W pierwszym meczu wygrała 3:2, by w rewanżu przegrać 0:2, tracąc oba gole w pierwszej połowie meczu.

W Bułgarii zgotowano Arce prawdziwą mękę. W hotelu nie było wody, interweniować w tej sprawie musiała polska ambasada. Obiady podawane były z opóźnieniem i zimne. Sędziowanie też było stronnicze. Jak twierdzą obserwatorzy, nie było sposobu, by wygrać w uczciwej walce. Szkoda, bo w drugiej rundzie Pucharu Zdobywców Pucharów Arka grałaby z Juventusem Turyn, a to byłoby święto w Gdyni nie do przecenienia.

Awans Nicińskiego do finału

Grzegorzowi Nicińskiemu nie było dane poprowadzić drużyny w finałowym meczu, ale zastępujący go Leszek Ojrzyński obiecał przekazać byłemu piłkarzowi Pogoni okolicznościowy medal za zdobycie pucharu Polski.

Grzegorz Niciński grał w Pogoni w latach 1995-97. W swojej rodzinnej Gdyni zaistniał jako trener, wprowadził Arkę do ekstraklasy, do finału pucharu Polski, później został zwolniony, ale w Szczecinie stał się piłkarzem w kraju rozpoznawalnym na tyle, że był jednym z pierwszych piłkarzy kupionych przez Bogusława Cupiała do tworzonej dopiero wielkiej Wisły Kraków.

Był grudzień roku 1994. Andrzej Rynkiewicz jechał do Gdyni na rozmowy w sprawie Grzegorza Nicińskiego. Oglądał go w akcji w jednym z meczów na zapleczu ekstraklasy i przy okazji sprowadził też do Szczecina rówieśnika Nicińskiego, Macieja Faltyńskiego.

Futbol na Wybrzeżu był w ruinie. Młodzi, utalentowani piłkarze z klubów gdyńskich i gdańskich szukali innego miejsca do rozwoju. To dlatego do Pogoni trafili: Marcin Kaczmarek (Lechia), a w kolejnym sezonie Maciej Faltyński i Grzegorz Niciński (Arka).

Ulubieniec Lenczyka

Andrzej Rynkiewicz dużo sobie po tych zawodnikach obiecywał. Niciński natomiast został ulubieńcem swojego pierwszego trenera na poziomie ekstraklasy – Oresta Lenczyka.

Zanim trafił do Pogoni, a był tego już bardzo blisko, to otrzymał powołanie na towarzyski mecz piłkarski drużyn młodzieżowych z Hiszpanią. W grudniu 1994 roku miała miejsce sytuacja bez precedensu. W kadrze młodzieżowej znalazło się aż pięciu graczy Pogoni Szczecin i wszyscy wystąpili w wyjściowym składzie.

– Pojechałem na ten mecz osobiście, bo chciałem zobaczyć, jak Grzesiu radzi sobie w towarzystwie innych młodych piłkarzy, którzy już byli w Pogoni – wspomina A. Rynkiewicz. – Po tym meczu nie miałem już wątpliwości, że chcę tego piłkarza w drużynie.

Leszek Pokładowski, Rafał Piotrowski, Marcin Kaczmarek, Olgierd Moskalewicz i Grzegorz Niciński grali jak równy z równym przeciwko takim graczom, jak: Mendieta, Morientes, Raul, czy de la Pena. Przegrali 0:1, ale pokazali duże możliwości i perspektywy.

Niciński trafił do Pogoni pod skrzydła Oresta Lenczyka. To był trener, który w późniejszym etapie kariery Nicińskiego wywarł bardzo istotne piętno na jej przebieg. Lubił takich piłkarzy – poukładanych, zdyscyplinowanych, znających swoje miejsce na ziemi, chcących się uczyć i mających plan na życie. Zawsze, gdy Niciński trafiał do drużyny Oresta Lenczyka, to miał pewne miejsce w składzie.

– Z piłkarzy grających wtedy w Pogoni dziś kilku z nich jest cenionymi trenerami – dodaje A. Rynkiewicz. – Piotr Mandrysz, Marcin Kaczmarek, to też ludzie, którzy świetnie sobie radzili, jako piłkarze i obecnie jako szkoleniowcy.

Niciński pod wodzą Lenczyka zagrał w 13 meczach i strzelił zaledwie jedną bramkę. Kolejny sezon okazał się dla piłkarza ogromnym rozczarowaniem. Drużyna w teoretycznie bardzo mocnym składzie spadła z ekstraklasy. Niciński trafił do Pogoni, bo chciał się rozwijać na boiskach ekstraklasy. Okazało się, że po 1,5 roku wrócił tam, skąd przyszedł.

Następca Dymkowskiego

Występy w II lidze w barwach Pogoni nie były jednak dla Nicińskiego czasem straconym. Wręcz przeciwnie, dużo mu dały. Zespół objął trener Romuald Szukiełowicz i miał jeden poważny problem. Nie wiedział, jak wypełnić lukę po Robercie Dymkowskim, który został wypożyczony do greckiego PAOK Saloniki.

Najpierw przeprowadził z Nicińskim długą rozmowę, pytał piłkarza, na jakiej pozycji chciałby grać. Niciński 20 lat temu, to był piłkarz trochę podobny do Adama Frączczaka z obecnego okresu. Często zmieniał pozycje, grał na skrzydle, na środku pomocy, a także w ataku. Nigdzie jednak nie potrafił zagrzać miejsca na dłużej. Szukiełowicz postanowił to zmienić. Postanowił, że Niciński zostanie napastnikiem i była to doskonała decyzja.

Niciński w sezonie 1996/97 strzelił 15 goli, przyczynił się do awansu do ekstraklasy, a w kolejnym sezonie choć Szukiełowicza zastąpił Bogusław Baniak, a z Grecji wrócił Dymkowski, to Niciński pozostał na pozycji napastnika.

W ekstraklasie szło mu już gorzej, w rundzie jesiennej zdobył zaledwie cztery gole, ale szczególnie dobrze zaprezentował się w jednym z ostatnich meczów rundy z Wisłą Kraków. Strzelił jedną z dwóch bramek, kolejną wypracował i praktycznie zapewnił punkt w konfrontacji z klubem, który akurat szykował się do wielkich wyzwań.

W gronie gwiazd

Klub przejmował Bogusław Cupiał, który w przerwie zimowej dokonał licznych zakupów. Jednym z graczy, na których chciał opierać drużynę był właśnie Niciński. To było spore zaskoczenie, że właśnie ten gracz znalazł się w gronie uznanych gwiazd polskiego futbolu. W pierwszym rzucie wytransferowanych piłkarzy byli bowiem tacy piłkarze, jak: Kazimierz Węgrzyn, Krzysztof Bukalski, Grzegorz Kaliciak, Radosław Kałużny, Ryszard Czerwiec, Daniel Dubicki.

Niciński do tego grona dołączył niemal w ostatniej chwili. Pierwotnie klub chciał pozyskać Mirosława Waligórę, ale temat ostatecznie upadł, a klub zdecydował się na piłkarza Pogoni Szczecin.

Niciński w Wiśle dwa razy zostawał mistrzem Polski, późniejsi trenerzy nie zawsze widzieli w nim podstawowego zawodnika, był wypożyczany do GKS Katowice, ale wracał zawsze wtedy, gdy trenerem zostawał Orest Lenczyk. U niego zawsze miał pewne miejsce w składzie, ale jak przystało na piłkarza uniwersalnego, znów nie zagrzał długo miejsca na jednej pozycji. U Lenczyka był głównie defensywnym pomocnikiem.

Piłkarz ostatecznie rozegrał w ekstraklasie ponad 250 spotkań, ale tylko nieco ponad 50 w Pogoni. Wojciech Parada

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA