Nawet wśród tych, którzy mają dystans do Pawła Kukiza jako polityka, pojawiają się głosy, że coś jest na rzeczy w jego stwierdzeniu, iż „wszystkie partie polityczne w Polsce mają sznyt bolszewicki”. Nie tylko zresztą z powodu ich „wodzowskiego charakteru”… Autor powtórzył zresztą to zdanie w kilku mediach, więc nie był to incydent, lecz – jak się wydaje – przemyślana opinia. Jego zdaniem w Polsce mamy „demokrację partyjną”, a nie obywatelską. Zwykły obywatel nie ma właściwie bezpośredniego wpływu na działanie partii i polityków. A co dopiero – wpływu na decyzje ośrodków władzy. Głosy setek tysięcy czy nawet milionów osób można zignorować jak choćby wtedy, kiedy zmielono podpisy pod petycją PO w sprawie referendum dotyczącego zmiany Konstytucji w 2004 roku. Chodziło o zmniejszenie liczby posłów o połowę, likwidację Senatu, zniesienie immunitetu parlamentarnego i wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych. „Proszę sobie przypomnieć, że w 2004 roku lider PO Donald Tusk pod swoją własną propozycją referendum 4xTAK zebrał 750 tys. podpisów obywatelskich, przyniósł je do Sejmu, a następnie je zmielono” – przypomniał Kukiz. Obywatele mieli prawo poczuć się oszukani…
Sejmowe młyny mielą, ile wlezie. Z końcem poprzedniej kadencji do sejmowej niszczarki trafiło sześć projektów obywatelskich, pod którymi podpisało się niemal milion osób. Sejm „nie zdążył” się nimi zająć. W 2015 roku do zmielenia trafiło siedem projektów, pod którymi podpisały się niemal 2 mln osób.
Zdaniem Kukiza partie polityczne, „czy to PO, czy PiS mogą sobie robić, co chcą. Konstytucja jest napisana tak ogólnikowo, że każda partia władzy może ją sobie dowolnie interpretować” – kontynuował.
Prawie wszystko stało się w Polsce partyjne. Zdarza się, że jednocześnie w jednym mieście czy województwie, zgodnie z arytmetyką partyjnego poparcia, działają równolegle dwa (a czasem więcej) „monolityczne partyjne systemy”, często zamknięte dla „obcych”, związane z instytucjami samorządowymi, administracją rządową, mediami, a nawet sądami. Systemy te preferują zazwyczaj „swoich”. Partie zawłaszczyły także instytucje kulturalne, niektóre organizacje pozarządowe, nie mówiąc już o spółkach Skarbu Państwa (i to niezależnie od tego, która partia rządzi).
Przeciętny obywatel nagle staje się po wyborach, gdy już odda swój głos na jedną z partii, mało ważny. Już nikt go o nic nie pyta, bo i po co? Obecny porządek – oparty na „partyjnych instytucjach” – promuje natomiast układy, postawy konformistyczne i polityczną korupcję, która ma jednak w konsekwencji bardzo wymierną wartość dla tych, którzy potrafią się odnaleźć w tej mętnej politycznej wodzie.
Można więc zadać desperackie pytanie – kto dziś naprawdę dba o interesy nieuwikłanego w bieżącą politykę obywatela? Jedna z odpowiedzi: może niezależne od ośrodków władzy i kapitału – media? Czy one jednak są dziś, w tym naszym upartyjnionym państwie, pożądane? ©℗
Roman CIEPLIŃSKI
Roman Ciepliński, redaktor naczelny "Kuriera Szczecińskiego"