W książce pt. „Homo Deus, Krótka historia jutra” jej autor Juwal Noach Harari – izraelski historyk i profesor na Wydziale Historii Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, postawił odważną, ale bardzo ryzykowną tezę, że skoro ludzkość „poradziła sobie” z trzema odwiecznymi problemami, czyli głodem, epidemiami i wojnami, to najwyższy czas zająć się naprawdę poważnym zagadnieniem, a jest nim – nieśmiertelność człowieka. Bynajmniej nie chodzi o nieśmiertelność w ujęciu eschatologicznym, czyli jako życie wieczne – pośmiertne życie duszy – lecz o zupełnie realne życie biologiczne bez perspektywy śmierci, tu na tej naszej pięknej, lecz zdewastowanej planecie. Ledwo książka się ukazała (od razu obwołano ją „wydarzeniem wydawniczym” i bestsellerem), wybuchła pandemia koronawirusa COVID-19, a dwa lata później wojna. Strach pomyśleć, co może się wydarzyć za jakiś czas, skoro rzeczywistość tak złośliwie naśmiewa się (wybaczcie tę antropomorfizację „realu”) z refleksji profesora z Jerozolimy i Oksfordu. W książce pojawia się też ciekawy koncept produkcji części zamiennych dla przyszłych nieśmiertelnych ludzi (z bardzo grubym portfelem), hodowli organów i magazynów, które mogłyby pełnić rolę także swoistych supermarketów dla klientów zainteresowanych życiem wiecznym na planecie.
W kontekście różnych „rewelacji” zawartych w książce Harrariego, a dotyczących „postępu” w medycynie i nie tylko… przypominam sobie dość zgrzebną rzeczywistość ostatnich lat, bynajmniej niebudzącą optymizmu. W pamięci mam ciągle zalecenia z czasów pandemii, by kontakt z personelem medycznym w przychodni nawiązywać za pomocą kija, którym trzeba stukać w parapet placówki ZOZ (telefony były ciągle zajęte) czy zakaz spacerów po lasach i parkach oraz namioty na dziedzińcach szpitali, gdzie zgłaszali się kandydaci na pacjentów niecovidowych (!). Na temat skuteczności szczepionek, po których zaszczepieni zarażali się szybciej niż niezaszczepieni, nie będę się wypowiadał, podobnie jak szef Pfizera, który na szereg pytań zadanych przez niezależnych dziennikarzy po prostu nie odpowiedział.
Pamiętam też, że na początku kwietnia 2020 roku źle się poczułem i zadzwoniłem na nr teleporady (dla pacjentów, którzy podejrzewają, że mają objawy COVID-19). Automatyczna recepcjonistka poinformowała mnie, że wkrótce skontaktuje się ze mną lekarz. Czekałem na próżno. Nie zadzwonił następnego dnia, ani nawet tydzień później. Pod koniec sierpnia (tego samego roku) jednak zadzwoniła moja komórka; na ekraniku nieznany numer. Okazało się, że jednak oddzwonili… po prawie 5 miesiącach.
Było o kiju… Na koniec o poduszce. W Belgii nie udała się eutanazja; nieuleczalnie chora 36-letnia kobieta nie umarła po podaniu środków, które miały ją bez bólu pozbawić życia, które wydawało się jej nie do zniesienia. Kobietę uduszono więc poduszką.
Roman CIEPLIŃSKI
Roman Ciepliński, redaktor naczelny "Kuriera Szczecińskiego"