29 grudnia 2023 r., późnym wieczorem Bartłomiej Sienkiewicz, minister kultury i dziedzictwa narodowego ogłosił, że na Biennale w Wenecji, największą i najważniejszą prezentację sztuki na świecie nie pojedzie polski artysta Ignacy Czwartos, lecz zaprezentowany zostanie projekt rezerwowy – grupy ukraińskich artystów pod nazwą Open Group.
Czwartosa – jako reprezentanta Polski – wybrało wcześniej czternastoosobowe jury. Artysta – jak sam przyznał – wybrany został jedenastoma głosami przy sprzeciwie „trójki pań, które od razu, po wyborze, udały się ze skargą” do jednej z ogólnopolskich gazet. Słowem – Czwartos przeszedł oficjalną procedurę wyboru i zgodnie z nim został reprezentantem Polski na Biennale w Wenecji. Tyle tylko, że stało się to jeszcze w czasie, kiedy ministrem kultury i dziedzictwa narodowego był prof. Piotr Gliński.
Obrazy Ignacego Czwartosa jednym mogą się nie podobać, innym wręcz przeciwnie. Jak dla mnie nie są one ani banalne – jak chcą niektórzy, ani – kiczowate – jak chcą inni, ani też – przyznajmy to – specjalnie nowatorskie czy odkrywcze pod względem środków wyrazu, formy czy ekspresji, o warstwie znaczeniowej – nie wspominając. Jednego jednak odmówić im nie można: są warsztatowo bardzo dobre, osadzone w tradycji, swobodne w sposobie przedstawienia, nawiązują tak do malarstwa europejskiego, w tym F. Goi, jak i polskiego, choćby A. Wróblewskiego. Czwartos zachowuje przy tym własną tożsamość, mówi językiem zrozumiałym dla Polaka, a myślę też, że i dla Europejczyka. Jest więc uniwersalny.
Dlaczego więc urzędnik państwowy, świeżo upieczony, bo 13 grudnia 2023 r., minister kultury arbitralną decyzją (jako kurator polskiej prezentacji w Wenecji) zrezygnował z Czwartosa i wybrał ukraińskich artystów (sic!)? Można by powiedzieć, że zrezygnował, bo mógł.
Druga strona medalu jest taka, że Czwartos nie podobał się po pierwsze grupie kuratorów i krytyków sztuki, którzy preferują tzw. sztukę współczesną, zaangażowaną (czytaj: lewicową), konceptualną, nowych mediów, performance’u, instalacji et cetera, która to wyrosła na eksperymentach artystów początku XX wieku, a później czasów powojennych. Niewątpliwie jest to sztuka zaangażowana politycznie i społecznie, w tym – w rewolucję obyczajową i społeczną, w tym w tematy takie jak: LGBT, feminizm, zmiany klimatyczne, gender. Nie ma tu miejsca na tradycję rozumianą w sposób w jaki rozumie ją Czwartos i spora część publiczności, ciągle oczekującej bardziej przeżyć estetycznych i etycznych/duchowych niż politycznych, ogólnie – wspomnianych wartości mainstreamowych.
Krytycy decyzji Sienkiewicza mówią wprost, że była to decyzja polityczna. Czwartos nazywany „ulubionym malarzem prawicy” (to bzdurna łatka) malował między innymi żołnierzy niezłomnych, pokazywał los ludzi zniewolonych, którzy jednak nie wyrzekli się wolności i godności. Są to obrazy głęboko ludzkie. Bliskie publiczności, bo język, którego używa Czwartos jest językiem zrozumiałym, bezpretensjonalnym i szczerym.
No cóż, wygląda na to, że mamy w Polsce cenzurę. Tak przynajmniej uważa część publicystów. Jako żywo przypomina to czasy słusznie minione, kiedy była – zadekretowane przez władzę – sztuka słuszna i niesłuszna. Artyści niepoprawni malowali, lecz nie wystawiali.
Ignacy Czwartos coś jednak zyskał. Teraz nie da się zamieść pod dywan sprawy Czwartosa czy groźnie ostrzec: siedź pan cicho… Decyzję ministra Sienkiewicza artysta skwitował krótko: „Chociaż nie pojadę do Wenecji, to będę tworzył dalej. Nie zamierzam siedzieć cicho”. ©℗
Roman Ciepliński, redaktor naczelny "Kuriera Szczecińskiego"