Dziś nawet jawnie zły, w staroświeckim sensie, Voltaire, wydaje się dość poczciwym nieukiem. I oczywiście ignorantem – agnostykiem. W każdym razie teraz – spacyfikowanym i niegroźnym. Kiedyś obrazoburca, dziś – dostawca ramoty. Tragedia kiedyś była klasyczna i odnosiła się do ludzkiej pojedynczej egzystencji. Dziś schamiała, stała się dobrem powszednim.
Historia to kronika postępu, czyli degradacji i upadku, powiedziałby Owidiusz. Wzloty są jak chwilowa korekta, trend jest bowiem stały. Będzie to w sumie tylko krótki epizod. Posprząta wszystko niebawem (nawet tysiąclecia w nieskończonej czasoprzestrzeni to tylko chwila) sam Stwórca, rzecz jasna nie bezpośrednio… Panteizm to – w sensie politycznym – idea historiozoficzna będąca naturalną konsekwencja szczerej wiary, w którą wpisany jest koniec historii. Wszystko inne (a zwłaszcza obiecywany przez polityków raj na ziemi) byłoby kolaboracją z demonem, mogliby powiedzieć teolodzy.
Podobnie więc jak inni przeżywamy bodaj „dwie tragedie” egzystencji zamiast – należnej nam – jednej, własnej. Przeżywamy również tę drugą – tragedię wspólną. Na którą – przez ten nadmiar – zaczyna nam brakować czasu. Zresztą, nadmiar ten nie jest normalny; jak nie jest normalne wkładanie głowy w imadło lub oddanie duszy największemu przyjacielowi oświeconego człowieka – robakowi rozkładu. Choć to drugie jest dziś tak bardzo powszechne i ekologiczne…
Pierwszą jest – wspomniana – tragedia ludzka, związana z - jak to filozof nazwał trafnie i ironicznie – niedogodnością bytu, drugą jest tragedia rozpadu szczerych więzi między ludźmi, wprowadzeniem do życia zbiorowego religii strachu. Ta druga tragedia, choć jej skutki – jak podejrzewam – będą okropne, robi ciągle zbyt małe wrażenie. (Zaakceptowaliśmy tę cechę postępu.) Jeśli „małym” można nazwać odruch ucieczki lub frustrację: oto bezwolne otumanione nowoczesną edukacją społeczeństwo, zdaje się, że bez przewodnika, samo wybiera podłą strawę, iluzję internetu, świat tanich, sztucznych rajów (jakby powiedział Baudelaire), pejzaże raczej tandetne, uciechy podłe, a zamiast wzniosłych (nieważne czy realnych) idei – świat wartości z okresem przydatności, tymczasowych, które po czasie trochę cuchną, lecz na szczęście podlegają recyklingowi. Można by powiedzieć – erozja wartości.
Strawa ta raczej mało smakowita. Mówi się jednak, by usprawiedliwić tę nędzę zbiorowej egzystencji, że to zdrowe, a jakże, dla środowiska i globu, któremu grozi katastrofa (cóż za sensacja; przecież my, wierzący lub tylko, jak ja, pragnący wiary – dobrzy lub zagubieni – na to czekamy!). Teraz każdy musi przeżywać tragedię, która jest nie jego, tragedię bezradnej ludzkości i Ziemi, którą ta ludzkość niszczy. Tragedię ludzkości skierowanej na resocjalizację. ©℗
Roman Ciepliński, redaktor naczelny "Kuriera Szczecińskiego"