Od ponad 30 lat mieszkam we Francji, ale często zaglądam do ukochanego Szczecina. Jestem homoautsajderem myślącym w dwóch językach. Mającym podwójne spojrzenie na świat. Zdystansowane. Często porównujące. Chronologiczno-zachwycająco-krytyczne. Jakie? Otóż takie:
Piaskownice, chodniki i pi(e)suary
W latach 60. mieszkałam między parkiem Kasprowicza a aleją Wyzwolenia w Szczecinie. Chodziłam do szkoły podstawowej nr 37 mieszczącej się wtedy przy ulicy Unisławy. Szkoła mieściła się w pięknym budynku z cegły. Nadal istniejącym. Przylegała do niej poniemiecka sala gimnastyczna. Na przerwach biegaliśmy po świetnym, acz piaszczystym podwórku dominującym okoliczne ulice. Czasami mieliśmy tam lekcje WF-u. Skoki w dal wykonywaliśmy do piaskownicy zainstalowanej jeszcze przez Niemców.
Ach, piaskownice! Te zwykłe. Przyblokowe. One pierwsze zniknęły przy szczecińskich domach na rzecz bardziej lub mniej dzikich parkingów, gdy król samochód wszechobecnie zdominował miasto. Ale to najpierw psy znalazły w nich wspaniałe miejsce na załatwianie swoich potrzeb. Od czasu gdy je
...