Gdy 21 grudnia 2007 roku Polska przystępowała do układu z Schengen, na 460-kilometrowej granicy zszywającej ją z Niemcami odbywały się barwne pikniki, imprezy taneczne, sportowe, zabawy. Były polskie pieczone kiełbaski i niemiecka zupa grochowa, grzane wino i przyjacielskie obejmowanie się ramionami. Ale między Świnoujściem, Szczecinem i Kołbaskowem-Pommelen pojawili się też osobnicy uzbrojeni w kombinerki i nożyce do cięcia metalu.
Wielu bezgranicznie rozbawionych ludzi przyszło z takim orężem, by zapolować na niezwykłe pamiątki, a to dlatego, że 50-kilometrowa część granicy, tylko tu biegnącej lądem, była szczelnie zaryglowana zasiekami z drutu kolczastego. Zanim uprzątnięto zardzewiałe metalowe zapory między Meklemburgią-Pomorzem Przednim a Pomorzem Zachodnim, odcinali sobie małe kawałki ciernistych blokad, nieodpowiadających już czasom i w końcu zbytecznych. Polskie media znalazły na to obrazowe określenie „dedrutyzacja”, po niemiecku „Entdrahtung” („oddrutowanie”) lub „Entstacheldrahtisierung” („odkolczatkowanie”), co jest bliższe znaczeniowo, lecz trudniejsze do wymówienia.
Gdybym nie znał mającej wówczas 62 lata historii tego polsko-niemieckiego regionu, pełnej napięć, dramatycznej, a dla wielu Niemców i Polaków także tragicznej, dzień 21 grudnia 2007 roku znaczyłby dla mnie w najlepszym razie tyle, że teraz będę mógł do sąsiedniego kraju jechać wygodnie na zakupy, po benzynę po przystępniejszych cenach, lecz przede wszystkim do dobrych przyjaciół, na interesujące spotkania czy też z powodu realizacji wspólnych projektów, w dowolnym czasie i miejscu bez uciążliwego oczekiwania na przejściach granicznych.
Patrząc jednak na historyczne tło tej części granicy, polityczna dedrutyzacja Polski dziesięć lat temu zyskała tu niewątpliwy historyczny wymiar. Stworzyła mianowicie obiecującą szansę, by Pomorze – w 1945 roku podzielone na polskie Pomorze Zachodnie i meklemburskie Pomorze Przednie – znów mogło się zrastać. Nie w sensie państwowo-administracyjnym, lecz jako region transgraniczny, silny gospodarczo, atrakcyjny pod względem nauki i kultury, europejski, otwarty na świat. Niezbędne do tego techniczne – jeśli tak można powiedzieć – warunki wstępne zostały stworzone wraz ze sprawną likwidacją dotkliwych kontroli granicznych i przestarzałych drutów kolczastych.
Jednak po wielu euforycznych przemowach, jakie wygłoszono 21 grudnia 2007 roku, zapadła dziwna cisza nad sprawą faktycznej realizacji tej szansy. Niektórzy moi szczecińscy przyjaciele mówią nawet z mieszanymi uczuciami o ochłodzeniu regionalnych kontaktów między Pomorzem Zachodnim a Meklemburgią-Pomorzem Przednim. Może się wydawać, że potwierdzają te obawy skromne po obu stronach prasowe, radiowe i telewizyjne echa pierwszej wizyty, jaką Manuela Schwiesig, nowa premier rządu w Schwerinie, złożyła niedawno marszałkowi i wicewojewodzie zachodniopomorskiemu.
Stosunki z Polską, jako „naszym bezpośrednim sąsiadem”, mają szczególne znaczenie – stwierdziła pani premier w pierwszym rządowym oświadczeniu w lipcu tego roku. A przed wyjazdem do Szczecina ogłosiła przez swoje biuro prasowe: „Regionalne partnerstwo z Pomorzem Zachodnim jest dla mnie bardzo ważne. Jest wiele tematów, dzięki którym możemy zintensyfikować dobrą współpracę”.
Na tych i innych podobnie trywialnych zdaniach wyczerpało się ospałe medialne przygotowanie jesiennej wizyty przez kancelarię rządu w Schwerinie. Niestety, urzędnicy marszałka zachodniopomorskiego i wojewody w niczym nie wsparli swych koleżanek i kolegów pracujących 270 kilometrów na zachód. Ani przed krótką wizytą u „bezpośrednich sąsiadów”, ani w czasie jej trwania, ani po jej zakończeniu media nie otrzymały podstawowych informacji o współpracy Meklemburgii-Pomorza Przedniego i Pomorza Zachodniego, nie zorganizowano też konferencji prasowych, podczas których można by dowiedzieć się, w jaki sposób „dobra współpraca” może być zintensyfikowana.
Późnym popołudniem marszałek zachodniopomorski Olgierd Geblewicz na rozmowę z panią Schwesig szczodrze poświęcił dwadzieścia minut skąpo wymierzonego czasu i zaraz poprowadził wysokiego gościa do swego gabinetu na zamku w Szczecinie na podpisanie nowego porozumienia o współpracy między Książnicą Pomorską a Biblioteką Krajową w Schwerinie. Nazajutrz w szczecińskich mediach można było przeczytać, usłyszeć i obejrzeć, jak to zaprzyjaźnieni od lat dyrektorzy Lucjan Bąbolewski i Frank Pille w dostojnych okolicznościach, oskrzydleni przez dwoje spoglądających z ciekawością szefów regionalnych władz, podpisują dopiero co przygotowany, świeżutki papier o współpracy. Był to drobny epizod w wieloletnich wspólnych dokonaniach obu bibliotek, zasłużenie wydobyty na kilka chwil z codziennej normalności polsko-niemieckiej współpracy regionalnej. To dobrze, lecz w stosunku do tego, jak wiele stało się w niej w minionych dziesięciu latach, stanowczo za mało.
Okazuje się więc, że dedrutyzacja przyniosła obok niezliczonych korzyści także poważne niedociągnięcia. Spowodowały one, że zarówno wieloletnie, jak i nowe inicjatywy, kontakty, spotkania, wspólne projekty, realizowane ponad granicą, określane są i traktowane jako codzienne, oczywiste, normalne.
Ale w słowach jeszcze nie wszystko zginęło. Z jednej strony mówią one o trwałej normalności stosunków, z drugiej – szkoda, że właśnie tak. Przecież teraz, w czasie kryzysowych zjawisk i tendencji w Unii Europejskiej, owocną i pełną sukcesów regionalną współpracę transgraniczną trzeba widzieć jako jedną z tych gwarancji stabilności Unii, które są nie do przecenienia. Ma ona znaczenie ponadregionalne.
Współpraca między Meklemburgią-Pomorzem Przednim a Pomorzem Zachodnim nie jest tak chłodna, jak się ją niekiedy przedstawia. Przeciwnie. Dlatego, podobnie jak w latach 1990., powinniśmy pod pozorną jej codziennością znów odkrywać to, co w niej inspirujące, wyjątkowe i właśnie to prezentować na zewnątrz.
Dlatego wśród wielu dziedzin, w których, jak mówiła pani Schwesig, dobra współpraca powinna być jeszcze lepsza, jest jeszcze jedna. Chodzi mianowicie o to, żeby rząd w Schwerinie i jego polscy partnerzy poświęcali więcej uwagi transgranicznym działaniom promocyjnym, zgodnie z klasyczną zasadą, że nie tylko należy robić to, co dobre, lecz jeszcze należy o tym mówić, a w razie potrzeby powtarzać to, co już zostało powiedziane.
Przeciwnie do dedrutyzacji, entuzjastycznie przyjętej w nocy z 21 na 22 grudnia 2007 roku, jej dziesiąty jubileusz na północnym styku Niemiec i Polski przebiegł bez powszechnego rozgłosu. Przecież to normalność…
W takich dniach jak ten mam całkiem szczególne marzenie. Myślę, że czas najwyższy, aby wreszcie zostały opisane ponad 60-letnie różnorakie dzieje sąsiedztwa Meklemburgii-Pomorza Przedniego i Pomorza Zachodniego. Inicjatywa powinna wyjść od regionalnych polityków. Tylko oni „par ordre du mufti”, wolą odgórną, mogą zgromadzić przy jednym stole wszystkich niezbędnych współtwórców takiego dzieła. Najlepszym terminem jego prezentacji byłby 21 grudnia 2027 roku – 20. rocznica dedrutyzacji.
Nic by się jednak nie stało, gdyby zostało zaprezentowane kilka lat wcześniej.
Bernd AISCHMANN
Dziennikarz, b. zastępca rzecznika rządu Brandenburgii, członek polsko-niemieckiej komisji międzyrządowej ds. współpracy przygranicznej (1991-1994), autor książek: „Mecklenburg-Vorpommern, die Stadt Stettin ausgenomen. Eine zeitgeschichtliche Betrachtung” (2008), „Sąsiad z papieru. Meklemburgia-Pomorze Przednie w zwierciadle prasy regionalnej, 1945-1980” (2015).
Tłumaczenie na j. polski: b.t.